Ender's Game (2013)
Filmowa "Gra Endera" z całą pewnością zachęciła mnie do przeczytania książki. Nawet w tak rozwodnionej formie czuć w niej ducha reaganowskiego wyścigu zbrojeń. Temat ten jest dziś jak najbardziej na czasie, kiedy odsłaniane są kolejne pokłady idei "cel uświęca środki" w walce z terroryzmem. I naprawdę nie rozumiem, jakim trzeba być kretynem, by uznać ten temat za idealny na familijną produkcję.
"Gra Endera" bowiem nadaje się na kino w stylu "Plutonu" czy "Urodzonego 4. lipca". Kryje w sobie straszliwą opowieść o tym, jak bardzo złudne jest nasze myślenie o niezależności. Młodzi bohaterowie filmu mają bardzo dużo swobody, by piąć się po szczeblach kariery, ale w rzeczywistości są jak mrówki w mrowisku, w które ktoś wciąż wbija patyk. Ta straszliwa kontrola i manipulacja powoduje u mnie gęsią skórkę. I to pomimo faktu, że twórcy zrobili wszystko, by złagodzić wydźwięk filmu. Nawet w tej formie (choć bez końcówki) ma szansę stać się przebojem w Afryce. Każdy watażka posiadający dziecięcą armię może uznać "Grę Endera" za film szkoleniowy.
Niestety twórcy poszli w przeciwnym kierunku. I w zasadzie wcale mnie nie dziwi. W podobnym duchu zmasakrowane zostało bardzo przewrotne "Jestem legendą", które w wersji kinowej stało się prawicową propagandą mesjanistyczną, choć w rzeczywistości było przecież rozważaniem na temat tego kto jest potworem a kto człowiekiem.
Film ogląda się bardzo dobrze, ma jednak jedną wielką wadę, która mocno obniżyła moją ocenę. To sposób prezentacji głównego bohatera. Nie udało się w filmie ukazać jego niezwykłości. Nie zauważyłem żadnych przebłysków tej empatii, która pozawala mu poznać wrogów, nie widziałem jego cudownego umysłu stratega, jest też zupełnie nieczytelne to jak i po co jego "sny" zostały zanieczyszczone (ba, w filmie nie ma praktycznie żadnych snów, tylko symulacje z gry!). Z tego też powodu miałem wrażenie, że w samym centrum "Gry Endera" znajduje się czarna dziura, która pochłonęła wszystko, co najciekawsze. To zaś, co widać na ekranie, jest ledwie cieniem, pozostałością, której jeszcze nie wciągnęło do środka dziury.
Ocena: 6
"Gra Endera" bowiem nadaje się na kino w stylu "Plutonu" czy "Urodzonego 4. lipca". Kryje w sobie straszliwą opowieść o tym, jak bardzo złudne jest nasze myślenie o niezależności. Młodzi bohaterowie filmu mają bardzo dużo swobody, by piąć się po szczeblach kariery, ale w rzeczywistości są jak mrówki w mrowisku, w które ktoś wciąż wbija patyk. Ta straszliwa kontrola i manipulacja powoduje u mnie gęsią skórkę. I to pomimo faktu, że twórcy zrobili wszystko, by złagodzić wydźwięk filmu. Nawet w tej formie (choć bez końcówki) ma szansę stać się przebojem w Afryce. Każdy watażka posiadający dziecięcą armię może uznać "Grę Endera" za film szkoleniowy.
Niestety twórcy poszli w przeciwnym kierunku. I w zasadzie wcale mnie nie dziwi. W podobnym duchu zmasakrowane zostało bardzo przewrotne "Jestem legendą", które w wersji kinowej stało się prawicową propagandą mesjanistyczną, choć w rzeczywistości było przecież rozważaniem na temat tego kto jest potworem a kto człowiekiem.
Film ogląda się bardzo dobrze, ma jednak jedną wielką wadę, która mocno obniżyła moją ocenę. To sposób prezentacji głównego bohatera. Nie udało się w filmie ukazać jego niezwykłości. Nie zauważyłem żadnych przebłysków tej empatii, która pozawala mu poznać wrogów, nie widziałem jego cudownego umysłu stratega, jest też zupełnie nieczytelne to jak i po co jego "sny" zostały zanieczyszczone (ba, w filmie nie ma praktycznie żadnych snów, tylko symulacje z gry!). Z tego też powodu miałem wrażenie, że w samym centrum "Gry Endera" znajduje się czarna dziura, która pochłonęła wszystko, co najciekawsze. To zaś, co widać na ekranie, jest ledwie cieniem, pozostałością, której jeszcze nie wciągnęło do środka dziury.
Ocena: 6
Grę Endera czytałem w latach 90'. Od zawsze pragnąłem ekranizacji. Gdy usłyszałem pierwsze doniesienia o produkcji, wiedziałem z czym to się łączy. Taka powieść wymaga dużego budżetu. Producent rzucił ponad 100mln dolarów. To znaczy że chce wyciągnąć przynajmniej 200mln. To niesie ze sobą spłaszczenie i ugrzecznienie historii, żeby KAŻDY mógł obejrzeć. Filmu jeszcze nie widziałem. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJakimś cudem Carda czytałem niezależne powieści, ale nie miałem w rękach żadnego z jego cykli. Po Endera po filmie z całą pewnością sięgnę, choćby po to, by przekonać się ile materiału nie wykorzystano.
OdpowiedzUsuńCzyżby to nie był film dla nastolatków? Jak do tej pory (nie oglądałem) miałem wrażenie, że tak.
OdpowiedzUsuńI to jest największy problem tego filmu: że próbuje być dla nastolatków. Kompletnie mu to nie wychodzi, a spłyca jedynie to, co w całej tej historii najlepsze. Skąd pomysł, że skoro głównym bohaterem jest dzieciak, to rzecz musi być dla dzieciaków?
Usuń