Goltzius and the Pelican Company (2012)

Hendrik Goltzius to postać związana z twórczością Greenawaya od wielu, wielu lat. Jego ryciny pojawiły się w "Księgach Prospera". Wspomina go też w moich ulubionych "Tulse Luper Suitcases" (zresztą to ponoć Luper jest "autorem scenariusza, który miał ponoć "napisać" w Moskwie w 1950 roku). Nic więc dziwnego, że w końcu poświęcił mu cały film. Mam jednak wrażenie, że zbyt długo zwlekał z tą opowieścią. W rezultacie rzecz straciła pazur, pozostając piękną i na swój sposób nawet bardzo fascynującą błyskotką.


Na pierwszy rzut oka "Goltzius and the Pelican Company" wydaje się typowym filmem Greenawaya. Do jego konstrukcji posłużyły bowiem ulubione obsesje reżysera: ciało, malarstwo, teatr, słowo. I w warstwie czysto wizualnej film robi imponujące wrażenie. Jednak w tym filmie cielesność potraktowana została jednobiegunowo. Greenaway skoncentrował się na seksie, zaś śmiertelność i rozkład przemykają na odległym planie. I ten brak wyraźnie daje się we znaki. Grzech cielesny, choć fascynuje, sprawia wrażenie zasłony dymnej. Jakby starzejący się Greenaway nie miał już tej odwagi, co 20 lat temu, by wprost brać się za bary z nieuchronnością śmierci. Co więcej, wiedza, która tak sprytnie była przemycana jeszcze w "Pillow Book", tu sprowadzona zostaje do intelektualizacji, mechanizmu obronnego budującą bufor między życiem a śmiercią.

W rezultacie tego "Goltzius and the Pelican Company" jest jednym z najbardziej interesujących wykładów o sztuce, jakie było mi dane obejrzeć w ostatnich latach. Jednak film jest dokładnie taki, jakim opisuje słynną, ikonotwórczą rycinę Adama i Ewy: "zaskakująco chłodną". Mimo całej tej nagości i tematyki, zmysłowości jest tu tyle, co kot napłakał.

Za to fantastyczny jest sam pomysł, który – gdyby religijni fundamentaliści interesowali się naprawdę sztuką, a nie tylko głośnymi tytułami – wywołałby powszechne oburzenie wiernych. "Biblia", za sprawą przypomnianych pięciu historii starotestamentowych i jednej z Nowego Testamentu, jawi się tu jako księga samych perwersji. Dostaje się mocno też samemu Bogu. Greenaway wychodząc z przypowieści zawartych w Piśmie Świętym, sprytnie zadaje niewygodne pytania, które w oczach wiernych muszą brzmieć bluźnierczo i na które nigdy z własnej woli nie odpowiedzią inaczej niźli wyuczoną na katechezie czy kazaniu formułką.

Świetna jest też pointa: przypowieści ze Starego Testamentu nie miały być czytane dosłownie, lecz są metaforami, Nowy Testament stanowi transgresję – odczytane dosłownie czynią rzeczywistość krwawą rzeźnią.

Ocena: 6

Ps. Chwilami miałem problem ze skupieniem się. Ramsey Nasr za bardzo przypominał mi Sheldona z "Teorii wielkiego podrywu". To budziło dziwaczny dysonans.

Komentarze

Chętnie czytane

Whiplash (2014)

The Revenant (2015)

En kort en lang (2001)

Dheepan (2015)