The Secret Life of Walter Mitty (2013)
Oto wielka tajemnica przyjaźni: nawet nieintencjonalnie może stać się bramą dla nowych możliwości. Walter i Sean to jedna z dziwniejszych par przyjaciół, jaką można sobie wyobrazić. Walter nigdy Seana nie widział na oczy, ale doskonale go poznał dzięki jego zdjęciom. Przez 16 lat stanowili udany zespół zawodowy, a teraz, kiedy ich współpraca dobiega końca Sean postanowił się odwdzięczyć. Jego gest był wspaniały i wzruszający, ale Walter źle go zrozumiał. I dobrze na tym wyszedł, bo spełnił wszystkie swoje marzenia, przeżył wspaniałe przygody i odważył się zbliżyć do ukochanej kobiety. A wszystko dzięki jednemu przyjacielskiemu gestowi.
"Sekretne życie Waltera Mitty", choć chwilami zrobione jest z olbrzymim rozmachem (scena pościgu po ulicach miasta), jest w swojej istocie typową komedią niezależną. To jest siłą filmu ale i słabością. Mimo wszystkich ozdobników i fajerwerków, Stiller utylizuje dość sztampowy model fabularny z barwnym, nie do końca społecznie dostosowanym protagonistą, ekscentrycznymi postaciami drugiego planu i całą gamą absurdalno-ironiczno-pozytywnych scenek rodzajowych. Ten model zaczyna mnie już naprawdę męczyć (tak, wiem, powtarzam się), zbyt wiele podobnych filmów w ostatnich latach zachwyciło mnie, bym mógł jeszcze odbierać je jako świeże i oryginalne.
Niemniej jednak Ben Stiller i tak potrafił mnie rozśmieszyć. Zarówno w scenach bardziej efekciarskich (sekwencja "Benjamina Buttona" rozbawiła mnie do łez) jak i tych rodem z sundance'owego kina (mamy czerwony i niebieski samochód). Jedyny – w moich oczach – spalony dowcip to ten z "erekcją". Wydał mi się zbyt goofiasty. Reszta jest na odpowiednio zabawnym poziomie.
Ocena: 7
"Sekretne życie Waltera Mitty", choć chwilami zrobione jest z olbrzymim rozmachem (scena pościgu po ulicach miasta), jest w swojej istocie typową komedią niezależną. To jest siłą filmu ale i słabością. Mimo wszystkich ozdobników i fajerwerków, Stiller utylizuje dość sztampowy model fabularny z barwnym, nie do końca społecznie dostosowanym protagonistą, ekscentrycznymi postaciami drugiego planu i całą gamą absurdalno-ironiczno-pozytywnych scenek rodzajowych. Ten model zaczyna mnie już naprawdę męczyć (tak, wiem, powtarzam się), zbyt wiele podobnych filmów w ostatnich latach zachwyciło mnie, bym mógł jeszcze odbierać je jako świeże i oryginalne.
Niemniej jednak Ben Stiller i tak potrafił mnie rozśmieszyć. Zarówno w scenach bardziej efekciarskich (sekwencja "Benjamina Buttona" rozbawiła mnie do łez) jak i tych rodem z sundance'owego kina (mamy czerwony i niebieski samochód). Jedyny – w moich oczach – spalony dowcip to ten z "erekcją". Wydał mi się zbyt goofiasty. Reszta jest na odpowiednio zabawnym poziomie.
Ocena: 7
Można odnieść wrażenie że niektórzy twórcy kojarzeni z głupkowatymi komediami, zbierają tym po prostu fundusze na swoje bardziej ambitne projekty :) Takie życie. Zawsze darzyłem sympatią Stillera, i zawsze wiedziałem że to nie tylko Greg Focker :)
OdpowiedzUsuńOD czasu Jaj w tropikach Stiller kojarzy mi się właśnie z tym filmem :)
Usuń