Camille Claudel 1915 (2013)
"Camille Claudel, 1915" to już któryś tam film Dumonta, jaki mam okazję obejrzeć i wciąż nie mogę do końca wskazać, dlaczego nie potrafię w pełni się nim zachwycać. Bo przecież w swoich dziełach porusza bardzo interesujące (przynajmniej mnie) tematy. Co więcej, robi to w sposób nietuzinkowy. A jednak za każdym razem mam wrażenie, jakby między mną a filmem Dumonta stała ściana ze szkła. Wszystko widzę, ale jednak coś nieokreślonego lecz kluczowego nie może się przedostać i przez to coś mi umyka.
Dumont ponurą historię Claudel wykorzystuje do rozważań na temat natury świata. Jego film jest minimalistyczny, niewiele się tutaj dzieje, ale przez to każda scena aż kipi od znaczeń, a próba choćby pobieżnego opisania tylko jednej z nich mogłaby się skończyć wielogodzinną dyskusją.
Reżyser przygląda się światu ludzi wykluczonych. Dyskretnie, lecz jakże dobitnie, konfrontuje widza z lękami, uprzedzeniami, a przede wszystkim z wszechobecną potrzebą wygodnictwa, w której nie ma miejsca dla odmieńców. Pokazuje też, jak łatwo można przejść z grupy normalnych do odszczepieńców i jak trudno jest pokonać tę drogę w drugą stronę – jest na to tylko jeden sposób: świętość.
Za sprawą głównej bohaterki możemy też zastanowić się nad tym, czym jest szaleństwo. U Dumonta przybiera ono bardzo podstępną postać. Claudel mówi rzeczy, które z łatwością można uznać za schizofreniczne. Ale jednocześnie większość z tego, co mówi jest prawdą, jest słuszną i właściwą obserwacją świata jedynie "zanieczyszczoną" błędnymi punktami skupienia uwagi. Kiedy przefiltruje się jej myśli, mogą się one okazać nawet bardziej precyzyjne niż te rodzące się u tak zwanych normalnych ludzi. Szaleństwo jest niczym innym jak zmianą percepcji widzenia świata, przyjęciem nowego, nieaprobowanego punktu spojrzenia. Jest jedną stroną monety, po której drugiej stronie znajduje się religia. Oba są doświadczeniem duchowym, a jednocześnie procesem strukturalizacji rzeczywistości. Ten pierwszy ma charakter indywidualny, ten drugi zbiorowy. Co ciekawe tym, co separuje jedno od drugiego (i w rzeczywistości decyduje o tym co do której kategorii wpadnie) jest nauka, która u Dumonta przybiera postać medycyny (psychiatrii).
"Camille Claudel, 1915" jest również medytacją nad talentem, artystyczną wrażliwością. U Dumonta przybiera ona formę niewidzialnej siły, czegoś na kształt rwącej rzeki. Artystami są ci, którzy stają się świadomi owego nurtu, przestają być kamykami na dnie i próbują wziąć nurt w swoje ręce, skanalizować go i zakląć w kształty dzieł sztuki. Nieliczni tylko są w stanie tę sztukę opanować. Większość, jak Claudel, są jej świadomi, ale nie mają w sobie tyle siły, by choćby oprzeć się nurtowi. Czyż można dziwić się szaleństwu, kiedy dzień po dniu czuje się przepływającą między palcami moc i wiedzieć, że jest się bezradnym, że nic z nią nie można zrobić?
Jednak ponad wszystko "Camille Claudel, 1915" to traktat o wolnej woli. Dumont pokazuje nam egzystencję tych, którzy nie są świadomi jej istnienia (pacjenci szpitala), a być może są niej w pełni pozbawieni oraz tych, którzy zdają sobie sprawę, że są nią obdarzeni. Tych z kolei Dumont dzieli na osoby samodzielnie dokonujących wyborów (pielęgniarki), osoby, którym moc ta została odebrana (Camille) oraz ludzi, którzy decydują o wolnej woli innych (brat Camille). Na bazie tych punktów Dumont buduje skomplikowaną siatkę wzajemnych zależności i prezentuje konsekwencje, interakcje i odcienie ludzkiej egzystencji. Fascynujące jest to, jak wiele Dumont mówi o relacji Camille z bratem, jednocześnie nic tak naprawdę nie pokazując!
Czytając powyższe można byłoby uznać, że "Camille Claudel, 1915" bardzo mi się spodobało. Ale właśnie na tym polega problem, że nie. I nie do końca wiem dlaczego. Jest coś suchego, chropowatego w narracji reżysera, co ociera się w moich oczach o pretensjonalność. Jak gdyby Dumont gardził intelektualistycznymi traktatami, które pisze. Jak gdyby tworząc je, od środka próbował je sabotować. "Camille Claudel, 1915" jest zbyt ostro stylizowana. Kontrast pomiędzy otaczającymi Binoche pacjentami a jej pełnymi emocjonalnego żaru monologami wydał mi się za wielki, przez co rzecz wybrzmiewała w moich uszach fałszywie.
Ocena: 6
Dumont ponurą historię Claudel wykorzystuje do rozważań na temat natury świata. Jego film jest minimalistyczny, niewiele się tutaj dzieje, ale przez to każda scena aż kipi od znaczeń, a próba choćby pobieżnego opisania tylko jednej z nich mogłaby się skończyć wielogodzinną dyskusją.
Reżyser przygląda się światu ludzi wykluczonych. Dyskretnie, lecz jakże dobitnie, konfrontuje widza z lękami, uprzedzeniami, a przede wszystkim z wszechobecną potrzebą wygodnictwa, w której nie ma miejsca dla odmieńców. Pokazuje też, jak łatwo można przejść z grupy normalnych do odszczepieńców i jak trudno jest pokonać tę drogę w drugą stronę – jest na to tylko jeden sposób: świętość.
Za sprawą głównej bohaterki możemy też zastanowić się nad tym, czym jest szaleństwo. U Dumonta przybiera ono bardzo podstępną postać. Claudel mówi rzeczy, które z łatwością można uznać za schizofreniczne. Ale jednocześnie większość z tego, co mówi jest prawdą, jest słuszną i właściwą obserwacją świata jedynie "zanieczyszczoną" błędnymi punktami skupienia uwagi. Kiedy przefiltruje się jej myśli, mogą się one okazać nawet bardziej precyzyjne niż te rodzące się u tak zwanych normalnych ludzi. Szaleństwo jest niczym innym jak zmianą percepcji widzenia świata, przyjęciem nowego, nieaprobowanego punktu spojrzenia. Jest jedną stroną monety, po której drugiej stronie znajduje się religia. Oba są doświadczeniem duchowym, a jednocześnie procesem strukturalizacji rzeczywistości. Ten pierwszy ma charakter indywidualny, ten drugi zbiorowy. Co ciekawe tym, co separuje jedno od drugiego (i w rzeczywistości decyduje o tym co do której kategorii wpadnie) jest nauka, która u Dumonta przybiera postać medycyny (psychiatrii).
"Camille Claudel, 1915" jest również medytacją nad talentem, artystyczną wrażliwością. U Dumonta przybiera ona formę niewidzialnej siły, czegoś na kształt rwącej rzeki. Artystami są ci, którzy stają się świadomi owego nurtu, przestają być kamykami na dnie i próbują wziąć nurt w swoje ręce, skanalizować go i zakląć w kształty dzieł sztuki. Nieliczni tylko są w stanie tę sztukę opanować. Większość, jak Claudel, są jej świadomi, ale nie mają w sobie tyle siły, by choćby oprzeć się nurtowi. Czyż można dziwić się szaleństwu, kiedy dzień po dniu czuje się przepływającą między palcami moc i wiedzieć, że jest się bezradnym, że nic z nią nie można zrobić?
Jednak ponad wszystko "Camille Claudel, 1915" to traktat o wolnej woli. Dumont pokazuje nam egzystencję tych, którzy nie są świadomi jej istnienia (pacjenci szpitala), a być może są niej w pełni pozbawieni oraz tych, którzy zdają sobie sprawę, że są nią obdarzeni. Tych z kolei Dumont dzieli na osoby samodzielnie dokonujących wyborów (pielęgniarki), osoby, którym moc ta została odebrana (Camille) oraz ludzi, którzy decydują o wolnej woli innych (brat Camille). Na bazie tych punktów Dumont buduje skomplikowaną siatkę wzajemnych zależności i prezentuje konsekwencje, interakcje i odcienie ludzkiej egzystencji. Fascynujące jest to, jak wiele Dumont mówi o relacji Camille z bratem, jednocześnie nic tak naprawdę nie pokazując!
Czytając powyższe można byłoby uznać, że "Camille Claudel, 1915" bardzo mi się spodobało. Ale właśnie na tym polega problem, że nie. I nie do końca wiem dlaczego. Jest coś suchego, chropowatego w narracji reżysera, co ociera się w moich oczach o pretensjonalność. Jak gdyby Dumont gardził intelektualistycznymi traktatami, które pisze. Jak gdyby tworząc je, od środka próbował je sabotować. "Camille Claudel, 1915" jest zbyt ostro stylizowana. Kontrast pomiędzy otaczającymi Binoche pacjentami a jej pełnymi emocjonalnego żaru monologami wydał mi się za wielki, przez co rzecz wybrzmiewała w moich uszach fałszywie.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz