In Bloom (2013)
"I żyli długo i szczęśliwie" – te słowa są największym przekleństwem rzuconym na człowieka kiedykolwiek w historii. Spointowanie całego życia tymi kilkoma słowami, podczas gdy wcześniej tyle uwagi poświęcało się na okres zakochiwania i walczenia o miłość, ujawnia całe okrucieństwo ludzkiej egzystencji. Z jednej strony wszyscy chcemy dotrwać do tych kilku słów, a z drugiej strony od urodzenia karmieni jesteśmy tym, że istotne jest zakochiwanie się, zdobywanie uwagi ukochanej osoby, a nie trwanie przy jej boku.
I to jest właśnie tematem "Pierwszego wschodu słońca". To opowieść o tym, że życie "długie i szczęśliwe" nie wystarcza, że człowiek pragnie nie stabilności, ale chaosu i ekscytacji wynikającej z nowego związku. Odkrywanie nieznanego, karmienie się możliwościami pozwala poczuć życie pełną piersią. Kurt, bohater filmu, doskonale wie, jakim jest szczęściarzem, że ma Paula u swego boku. Wie, że niszczy coś idealnego. Bije się z myślami, płacze, rozdziera szaty, ale koniec końców poddaje się ludzkiej naturze, pierwotnemu instynktowi łowcy. Oto paradoks miłości: najgorsze, co może się zdarzyć to zostać otoczonym uczuciem. W tym momencie zaczyna się śmierć związku. Długo proces konania jest niezauważany. Żartobliwe kłótnie dotykają tego, co uwiera w drugiej osobie, ale nie jest świadomie jako takie odbierane. Ani Paul ani Kurt nie zastanawiają się, dlaczego w restauracji spierają się o to, a nie o coś innego, dlaczego na plaży naciskają na siebie niby nic sobie nie mając do zarzucenia. Objawy uzewnętrznią się dopiero, kiedy pojawi się nowy obiekt, za którym można zacząć się uganiać. Ale nawet wtedy przyznanie się do prawdy (nie przed partnerem, lecz przed samym sobą) jest rzeczą trudną do wykonania.
"Pierwszy wschód słońca" to ciekawy temat, ale mało ciekawa realizacja. Reżyser pomylił prostotę narracyjną z łopatologią. Opowiada historię w sposób toporny i niezdarny. Przypomina to próbę wykrojenia skomplikowanego wzoru z delikatnego jedwabiu przy pomocy wielkich nożyc do cięcia metalu. Dodatkowo reżyser mocno przesadził z metaforami. Rozpoczęcie filmu w dniu, kiedy miał się skończyć świat według Majów, było słabym pomysłem. Jednak całość pogrąża zupełnie niepotrzebne tło w postaci grasującego seryjnego mordercy. Reżyser mógł sobie ten wątek odpuścić. Jedynym elementem, na który warto zwrócić uwagę jest Kyle Wigent. Ma chłop potencjał... nie, nie na bycie wielką gwiazdą, ale na zostanie solidnym aktorem.
Oglądając film próbowałem zrozumieć tryb myślenia polskich dystrybutorów, którzy uznali, że akurat "Pierwszy wschód słońca" nadaje się do kin, a dzieła Marco Bergera, który o wiele ciekawiej opowiada o uczuciach, są pomijane.
Ocena: 5
I to jest właśnie tematem "Pierwszego wschodu słońca". To opowieść o tym, że życie "długie i szczęśliwe" nie wystarcza, że człowiek pragnie nie stabilności, ale chaosu i ekscytacji wynikającej z nowego związku. Odkrywanie nieznanego, karmienie się możliwościami pozwala poczuć życie pełną piersią. Kurt, bohater filmu, doskonale wie, jakim jest szczęściarzem, że ma Paula u swego boku. Wie, że niszczy coś idealnego. Bije się z myślami, płacze, rozdziera szaty, ale koniec końców poddaje się ludzkiej naturze, pierwotnemu instynktowi łowcy. Oto paradoks miłości: najgorsze, co może się zdarzyć to zostać otoczonym uczuciem. W tym momencie zaczyna się śmierć związku. Długo proces konania jest niezauważany. Żartobliwe kłótnie dotykają tego, co uwiera w drugiej osobie, ale nie jest świadomie jako takie odbierane. Ani Paul ani Kurt nie zastanawiają się, dlaczego w restauracji spierają się o to, a nie o coś innego, dlaczego na plaży naciskają na siebie niby nic sobie nie mając do zarzucenia. Objawy uzewnętrznią się dopiero, kiedy pojawi się nowy obiekt, za którym można zacząć się uganiać. Ale nawet wtedy przyznanie się do prawdy (nie przed partnerem, lecz przed samym sobą) jest rzeczą trudną do wykonania.
"Pierwszy wschód słońca" to ciekawy temat, ale mało ciekawa realizacja. Reżyser pomylił prostotę narracyjną z łopatologią. Opowiada historię w sposób toporny i niezdarny. Przypomina to próbę wykrojenia skomplikowanego wzoru z delikatnego jedwabiu przy pomocy wielkich nożyc do cięcia metalu. Dodatkowo reżyser mocno przesadził z metaforami. Rozpoczęcie filmu w dniu, kiedy miał się skończyć świat według Majów, było słabym pomysłem. Jednak całość pogrąża zupełnie niepotrzebne tło w postaci grasującego seryjnego mordercy. Reżyser mógł sobie ten wątek odpuścić. Jedynym elementem, na który warto zwrócić uwagę jest Kyle Wigent. Ma chłop potencjał... nie, nie na bycie wielką gwiazdą, ale na zostanie solidnym aktorem.
Oglądając film próbowałem zrozumieć tryb myślenia polskich dystrybutorów, którzy uznali, że akurat "Pierwszy wschód słońca" nadaje się do kin, a dzieła Marco Bergera, który o wiele ciekawiej opowiada o uczuciach, są pomijane.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz