The Company You Keep (2012)
"Reguła milczenia" to film zmarnowanych okazji. Robert Redford najwyraźniej tak się zestarzał, że stał się ślepy na historie, jakie ma tuż przed swoimi oczami. To mógł być film rozliczający pokolenie zażartych bojowników o prawa obywatelskie z najbardziej burzliwego okresu Stanów Zjednoczonych. To mógł być też dramat psychologiczny badający granice poświęcenia cudzego życia dla realizacji własnych celów. Nie jest jednak ani jednym ani drugim. Ot, taka miła bajeczka, sprawnie zrealizowana, ale doskonale nijaka.
Bohaterowie grani przez Redforda, Sarandon, Nolte'ego czy Christie aż proszą się o cyniczne potraktowanie. Ich drogi życiowe pokazują, że walka o wyższe ideały może się toczyć tylko w sytuacji braku osobistych zobowiązań. Kiedy te się pojawiają, egoistyczne cele stają się istotniejsze niż dobro planety czy społeczeństwa. Własne dzieci wypalają z ludzi chęć poświęcenia dla anonimowego ogółu. Redford mógł z tego zrobić ironiczne, gorzkie podsumowanie ludzkiego losu i jałowości haseł o uniwersalność praw obywatelski. Mógł też zrobić bardziej sentymentalne podsumowanie pokolenia, którego przecież jest częścią. Niestety jego film przypomina dramat obyczajowy stacji Lifetime, tyle że z lepszą obsadą.
"Reguła milczenia" mogła też być znakomitym filmem pokazującym o tym, jak pragnienie spełnienia się w roli społecznej (na przykład jako dziennikarz) może kolidować z prawami innych ludzi do prywatności. Ale wymagałoby to lepszego opracowania postaci granej przez Shię LaBeoufa (i zapewne lepszego aktora). Zestawienie jego pasji z zaangażowaniem dawnych bojowników byłoby świetnym materiałem na film o tym, że nie zawsze trzeba strzelać do ludzi, by ich zniszczyć dla osiągnięcia własnych celów. Ale i to zostało w filmie kompletnie zmarnowane, ledwie zaznaczone w kilku mało istotnych w gruncie rzeczy dialogach.
Koniec końców Redford zrobił kino bezbarwne. O tym filmie zapewne już za tydzień nie będę pamiętał, bo też nie ma czego. Nie jest nawet na tyle zły, żeby mnie zirytować.
Ocena: 5
Bohaterowie grani przez Redforda, Sarandon, Nolte'ego czy Christie aż proszą się o cyniczne potraktowanie. Ich drogi życiowe pokazują, że walka o wyższe ideały może się toczyć tylko w sytuacji braku osobistych zobowiązań. Kiedy te się pojawiają, egoistyczne cele stają się istotniejsze niż dobro planety czy społeczeństwa. Własne dzieci wypalają z ludzi chęć poświęcenia dla anonimowego ogółu. Redford mógł z tego zrobić ironiczne, gorzkie podsumowanie ludzkiego losu i jałowości haseł o uniwersalność praw obywatelski. Mógł też zrobić bardziej sentymentalne podsumowanie pokolenia, którego przecież jest częścią. Niestety jego film przypomina dramat obyczajowy stacji Lifetime, tyle że z lepszą obsadą.
"Reguła milczenia" mogła też być znakomitym filmem pokazującym o tym, jak pragnienie spełnienia się w roli społecznej (na przykład jako dziennikarz) może kolidować z prawami innych ludzi do prywatności. Ale wymagałoby to lepszego opracowania postaci granej przez Shię LaBeoufa (i zapewne lepszego aktora). Zestawienie jego pasji z zaangażowaniem dawnych bojowników byłoby świetnym materiałem na film o tym, że nie zawsze trzeba strzelać do ludzi, by ich zniszczyć dla osiągnięcia własnych celów. Ale i to zostało w filmie kompletnie zmarnowane, ledwie zaznaczone w kilku mało istotnych w gruncie rzeczy dialogach.
Koniec końców Redford zrobił kino bezbarwne. O tym filmie zapewne już za tydzień nie będę pamiętał, bo też nie ma czego. Nie jest nawet na tyle zły, żeby mnie zirytować.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz