The Railway Man (2013)
"Droga do zapomnienia" to przykład na to, że niesamowita historia wcale nie musi przekładać się na równie niesamowity film. Obraz Jonathana Teplitzkyego epatuje dobrym aktorstwem i poprawną realizacją. Jest jednak miałki. Poza próbą całościowego opowiedzenia o wydarzeniach, jakie były udziałem głównego bohatera, film nie ma widzom nic do zaoferowania. Sceny emocjonalnego rozstroju czy też okrucieństwa wydają się wymuszone, jakby reżyser po prostu odhaczał kolejne elementy z listy do zrobienia.
Podstawowym problemem filmu jest samo jego założenie, by dwie płaszczyzny czasowe (II wojna światowa i początek lat 80.) traktować po równo. W ten sposób ani kaźń budowy kolei birmańskiej, ani trauma męcząca bohatera wiele lat później, ani konflikt zemsta-wybaczenie nie są tu odpowiednio silnie wygrane. Wszystko jest zaliczone, pobieżnie, bez wchodzenia w szczegóły, a przede wszystkim bez zrobienia odpowiednio dużego wrażenia emocjonalnego. Reżyser powinien był wybrać jedną płaszczyznę czasową i jej się trzymać, a resztę albo odrzucić albo uczynić ledwie echem, które wzmacniałoby efekt krwawiącej duszy.
Problemem filmu jest też jego gwiazdorska obsada. Zarówno Firth jak i Kidman grają na typowym dla siebie poziomie. I to jest właśnie kłopot. Są świetni, ale przewidywalni. Niczym nie zaskakują. Takich kreacji mają na pęczki i po prostu, kiedy oglądam po raz kolejny to samo, to nie mam siły się już tym zachwycać. Zamiast podziwu czułem jedynie nudę.
Ocena: 5
Podstawowym problemem filmu jest samo jego założenie, by dwie płaszczyzny czasowe (II wojna światowa i początek lat 80.) traktować po równo. W ten sposób ani kaźń budowy kolei birmańskiej, ani trauma męcząca bohatera wiele lat później, ani konflikt zemsta-wybaczenie nie są tu odpowiednio silnie wygrane. Wszystko jest zaliczone, pobieżnie, bez wchodzenia w szczegóły, a przede wszystkim bez zrobienia odpowiednio dużego wrażenia emocjonalnego. Reżyser powinien był wybrać jedną płaszczyznę czasową i jej się trzymać, a resztę albo odrzucić albo uczynić ledwie echem, które wzmacniałoby efekt krwawiącej duszy.
Problemem filmu jest też jego gwiazdorska obsada. Zarówno Firth jak i Kidman grają na typowym dla siebie poziomie. I to jest właśnie kłopot. Są świetni, ale przewidywalni. Niczym nie zaskakują. Takich kreacji mają na pęczki i po prostu, kiedy oglądam po raz kolejny to samo, to nie mam siły się już tym zachwycać. Zamiast podziwu czułem jedynie nudę.
Ocena: 5
Jestem skłonna się zgodzić z twoją opinią o filmie, a o obsadzie szczególnie, nawet go nie znając Ostatnio jestem na etapie potwornego znudzenia tym co się serwuje na ekranie. Może to kwestia przesytu, a może faktycznie tego, że naprawdę trudno się już obecnie zachwycić taśmowo produkowaną konfekcją filmową. Szuka się nośnych tematów, angażuje się do nich gwiazdy, ale to czasem za mało, żeby oszołomić, żeby widz poczuł, że widzi coś naprawdę autentycznego, a nie tylko jakiś obrazek na temat.
OdpowiedzUsuńMi najbardziej przeszkadza zamykanie się przez dobrych aktorów w pewnym typie ról, ani Kidman ani Firth już dawno nie spróbowali przełamać swojego filmowego image'u
UsuńTo się nazywa "grać na autopilocie"? jedno z fajniejszych forumowo-filmowych określeń, prawie tak jak "rycie beretu". :)
OdpowiedzUsuńbf