Bernie (2011)
Oto historia mężczyzny, który bardzo pragnął być lubiany. Jego jedynym celem w życiu było wkupywanie się w łaski otoczenia. Potrzeba bycia szanowanym, kochanym, docenianym, popularnym sprawiła, że wytworzył w sobie szereg cech, dzięki którym odnosił sukcesy w wytyczonym przez siebie zadaniu. Był nieprzeciętnym manipulatorem, emocjonalnym magikiem, człowiekiem o niezrównanej cierpliwości. I to go zgubiło. Nikt nie jest doskonały, każdy ma punkt wytrzymałości, po którym objawia się druga strona jego natury. Bernie stał się ofiarą własnego sukcesu. Bombardując miłością niewłaściwą osobę, stał się jej narkotykiem, stał się jej więźniem, stał się swoim własnym największym wrogiem.
Historia opowiedziana w "Berniem" wydarzyła się naprawdę. Richard Linklater postarał się to podkreślić tworząc paradokumentalny charakter swojego filmu. Niektórzy z aktorów są rzeczywistymi świadkami zdarzeń, które są w filmie opisywane. Ale to nie znaczy, że Linklater opowiada prawdę. To, co widzimy na ekranie jest niczym więcej, jak jego interpretacją faktów. I dlatego nie do końca film mi się spodobał, ponieważ jest to interpretacja niepełna. Dokumentalny charakter obrazu jest może ciekawym zabiegiem formalnym, ale na mnie nie robił wrażenia. Przeciwnie, momentami bardzo mnie irytował. A wszystko dlatego, że Linklater jest bardzo selektywny w tym, co opowiada i co nam prezentuje. Przede wszystkim kompletnie ignoruje przyczyny tragedii. Linklater przyjmuje założenie, że Marjorie była wredna, a Bernie towarzyski. Ale nie zadaje pytanie dlaczego tacy byli. A bez tego zrozumienie łączącej ich więzi nie jest możliwe, podobnie jak nie można w pełni pojąć uroku, jaki "rzucił" na mieszkańców miasteczka tak, że nawet po przyznaniu się przez niego do winy, oni dalej uważali go za niewinnego. Linklater przybliża wydarzenia, pokazuje mechanizmy, a zarazem pozostaje absolutnie obojętny na wszystko to, o czym opowiada. To było dla mnie bardzo irytujące.
Za to aktorsko "Bernie" jest filmem pierwszorzędnym. Linklaterowi należą się brawa za to, że dał szansę Jackowi Blackowi na wykazanie się talentem dramatycznym. Blackowi zaś należy się pochwała za to, że szansy tej nie zmarnował. Jego Bernie to pierwszorzędna kreacja, być może jedna z najlepszych w całej jego karierze. Zasłużenie dostał nominację do Złotych Globów, niezasłużenie przegrał z Hugh Jackmanem (mógłbym zrozumieć, gdyby przegrał z Bradleyem Cooperem). "Bernie" to również jeden z pierwszych filmów, w których objawił się prawdziwy talent Matthew McConaugheya. Ciekawie było oglądać, jak zaczynała się jego droga do sukcesów, jak odrodził się po straszliwych pokrakach jakimi był m.in. "Duchy moich byłych".
Ocena: 6
Historia opowiedziana w "Berniem" wydarzyła się naprawdę. Richard Linklater postarał się to podkreślić tworząc paradokumentalny charakter swojego filmu. Niektórzy z aktorów są rzeczywistymi świadkami zdarzeń, które są w filmie opisywane. Ale to nie znaczy, że Linklater opowiada prawdę. To, co widzimy na ekranie jest niczym więcej, jak jego interpretacją faktów. I dlatego nie do końca film mi się spodobał, ponieważ jest to interpretacja niepełna. Dokumentalny charakter obrazu jest może ciekawym zabiegiem formalnym, ale na mnie nie robił wrażenia. Przeciwnie, momentami bardzo mnie irytował. A wszystko dlatego, że Linklater jest bardzo selektywny w tym, co opowiada i co nam prezentuje. Przede wszystkim kompletnie ignoruje przyczyny tragedii. Linklater przyjmuje założenie, że Marjorie była wredna, a Bernie towarzyski. Ale nie zadaje pytanie dlaczego tacy byli. A bez tego zrozumienie łączącej ich więzi nie jest możliwe, podobnie jak nie można w pełni pojąć uroku, jaki "rzucił" na mieszkańców miasteczka tak, że nawet po przyznaniu się przez niego do winy, oni dalej uważali go za niewinnego. Linklater przybliża wydarzenia, pokazuje mechanizmy, a zarazem pozostaje absolutnie obojętny na wszystko to, o czym opowiada. To było dla mnie bardzo irytujące.
Za to aktorsko "Bernie" jest filmem pierwszorzędnym. Linklaterowi należą się brawa za to, że dał szansę Jackowi Blackowi na wykazanie się talentem dramatycznym. Blackowi zaś należy się pochwała za to, że szansy tej nie zmarnował. Jego Bernie to pierwszorzędna kreacja, być może jedna z najlepszych w całej jego karierze. Zasłużenie dostał nominację do Złotych Globów, niezasłużenie przegrał z Hugh Jackmanem (mógłbym zrozumieć, gdyby przegrał z Bradleyem Cooperem). "Bernie" to również jeden z pierwszych filmów, w których objawił się prawdziwy talent Matthew McConaugheya. Ciekawie było oglądać, jak zaczynała się jego droga do sukcesów, jak odrodził się po straszliwych pokrakach jakimi był m.in. "Duchy moich byłych".
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz