The Motel Life (2012)
SPOILERY
"Motelowe życie" to opowieść o umyślnym, lecz nieuświadomionym bratobójstwie. Choć dla mnie jest to wniosek oczywisty, nie jestem pewien, czy właśnie takie były intencje twórców. Być może po prostu źle wybrali ostatnią scenę, która zamiast być formą happy-endu odkrywa podskórne motywy działania bohatera.
Frank Lee to facet, który mógł w życiu wiele osiągnąć. Nie musi się nawet starać, to przychodzi mu samo z siebie. Jako dzieciak bez problemu wskoczył do pociągu, a jego brat stracił wtedy nogę. Jako dorosły obstawił walkę bokserską i wygrał, choć szanse na to były minimalne. Frank Lee jednak jest nikim, niczego nie osiągnął, niczego nie ma. A wszystko to właśnie przez brata – Jerry'ego Lee – i obietnicę złożoną w dzieciństwie umierającej matce. Przyrzekł wtedy, że cokolwiek się stanie, nie porzuci brata, że zawsze będą razem. By tej obietnicy dotrzymać, musi powstrzymywać swój fart, musi ignorować szczęśliwe zwroty wypadków i tylko w ostateczności pozwalać sobie na skorzystanie ze swojej "mocy". Jerry Lee jest kotwicą, która trzyma go przy życiu, jakiego nie chce. Jedyną szansą dla niego na wolność jest śmierć Jerry'ego. Ale oczywiście Frank świadomie nie chce śmierci brata, bo kocha go, opiekuje się nim, opowiada mu niestworzone historie. Ale to, czego nie wie Frank, nie może mu zaszkodzić, prawda? Trzyma więc w podświadomości pragnienie śmierci i kiedy nadarza się okazja, kiedy Jerry błaga go, by zabrał go ze szpitala, choć grozi mu infekcja w amputowanej, postrzelonej nodze, korzysta z niej. Po wszystkim będzie mógł płakać z czystym sumieniem za bratem, którego stracił i będzie mógł zacząć planować nowe życie z ukochaną.
"Motelowe życie" ma balladowy klimat, który nie bardzo mi odpowiadał. Film wydał mi się zbyt długi, nudny i za bardzo przewidywalny. To, co go ratowało, to animacja. Wstawki animowane stanowiły fajny przerywnik.
Ocena: 5
"Motelowe życie" to opowieść o umyślnym, lecz nieuświadomionym bratobójstwie. Choć dla mnie jest to wniosek oczywisty, nie jestem pewien, czy właśnie takie były intencje twórców. Być może po prostu źle wybrali ostatnią scenę, która zamiast być formą happy-endu odkrywa podskórne motywy działania bohatera.
Frank Lee to facet, który mógł w życiu wiele osiągnąć. Nie musi się nawet starać, to przychodzi mu samo z siebie. Jako dzieciak bez problemu wskoczył do pociągu, a jego brat stracił wtedy nogę. Jako dorosły obstawił walkę bokserską i wygrał, choć szanse na to były minimalne. Frank Lee jednak jest nikim, niczego nie osiągnął, niczego nie ma. A wszystko to właśnie przez brata – Jerry'ego Lee – i obietnicę złożoną w dzieciństwie umierającej matce. Przyrzekł wtedy, że cokolwiek się stanie, nie porzuci brata, że zawsze będą razem. By tej obietnicy dotrzymać, musi powstrzymywać swój fart, musi ignorować szczęśliwe zwroty wypadków i tylko w ostateczności pozwalać sobie na skorzystanie ze swojej "mocy". Jerry Lee jest kotwicą, która trzyma go przy życiu, jakiego nie chce. Jedyną szansą dla niego na wolność jest śmierć Jerry'ego. Ale oczywiście Frank świadomie nie chce śmierci brata, bo kocha go, opiekuje się nim, opowiada mu niestworzone historie. Ale to, czego nie wie Frank, nie może mu zaszkodzić, prawda? Trzyma więc w podświadomości pragnienie śmierci i kiedy nadarza się okazja, kiedy Jerry błaga go, by zabrał go ze szpitala, choć grozi mu infekcja w amputowanej, postrzelonej nodze, korzysta z niej. Po wszystkim będzie mógł płakać z czystym sumieniem za bratem, którego stracił i będzie mógł zacząć planować nowe życie z ukochaną.
"Motelowe życie" ma balladowy klimat, który nie bardzo mi odpowiadał. Film wydał mi się zbyt długi, nudny i za bardzo przewidywalny. To, co go ratowało, to animacja. Wstawki animowane stanowiły fajny przerywnik.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz