Yves Saint Laurent (2014)
Tak naprawdę, to na ten film poszedłem w ramach wprawki przed kinową biografią YSLa, na którą czekam, czyli "Saint Laurent" z Ullielem i Renierem w rolach głównych. Byłem też ciekawy, jak wypadł w tytułowej roli Pierre Niney, który wydaje mi się jednym z tych pechowych aktorów mających duży talent, ale źle dobierających role, przez co nie są w stanie się wybić. I "Yves Saint Laurent" jest tego kolejny dobrym przykładem. Jego autor - Jalil Lespert – sam zaś lepiej zrobiłby zostając przy aktorstwie. Reżyseria wyraźnie mu nie idzie.
Muszę być jednak fair. Reżyseria zajmuje ostatnie miejsce w litanii popełnionych przy realizacji filmu błędów. Nietrafiona jest już sama idea, a co za tym idzie i konstrukcja obrazu. "Yves Saint Laurent" jest biografią tak płytką, że bez znajomości życiorysu projektanta może być po prostu nieczytelna. Najważniejsze punkty z jego życia są pokazywane w taki sposób, jakby były one oczywiste, jakby to, co działo się pomiędzy nimi, a co nie zostało pokazane, rozumiało się samo przez się i dlatego mogło zostać pominięte.
To jednak nie jest jeszcze takie złe. Gorsze jest to, że reżyser nawet nie próbuje "wgryźć się" w psychikę swojego bohatera, a każde interesujące pytanie dotyczące jego natury i osobowości traktuje jako przeszkodę, którą trzeba ignorować lub/i omijać szerokim łukiem. Tak jest chociażby wtedy, kiedy pokazuje relację Yves-Pierre-Victoire. Aż prosi się ona o bliższą analizę i zastanowienie nad różnymi poziomami orientacji seksualnej i co się dzieje, kiedy pozostają one ze sobą w konflikcie. Lespert nie jest również zainteresowany prześwietleniem relacji łączącej Yvesa z Pierre'em. A ta relacja jest tak skomplikowanym węzłem, że tylko na niej można byłoby zbudować satysfakcjonujący film (albo i cały serial). A to są tylko najciekawsze "tematy". Pomijam tu takie kwestie jak problemy psychiczne YSLa, jego niejednoznaczną relację z matką, stosunek do Algierii. Postać Yvesa Saint Laurenta jest bogatym złożem fabularnych opowieści, do którego Lespert w swoim filmie nawet się nie zbliżył. Przez co zmarnował talenty aktorskie całej obsady.
Ocena: 4
Muszę być jednak fair. Reżyseria zajmuje ostatnie miejsce w litanii popełnionych przy realizacji filmu błędów. Nietrafiona jest już sama idea, a co za tym idzie i konstrukcja obrazu. "Yves Saint Laurent" jest biografią tak płytką, że bez znajomości życiorysu projektanta może być po prostu nieczytelna. Najważniejsze punkty z jego życia są pokazywane w taki sposób, jakby były one oczywiste, jakby to, co działo się pomiędzy nimi, a co nie zostało pokazane, rozumiało się samo przez się i dlatego mogło zostać pominięte.
To jednak nie jest jeszcze takie złe. Gorsze jest to, że reżyser nawet nie próbuje "wgryźć się" w psychikę swojego bohatera, a każde interesujące pytanie dotyczące jego natury i osobowości traktuje jako przeszkodę, którą trzeba ignorować lub/i omijać szerokim łukiem. Tak jest chociażby wtedy, kiedy pokazuje relację Yves-Pierre-Victoire. Aż prosi się ona o bliższą analizę i zastanowienie nad różnymi poziomami orientacji seksualnej i co się dzieje, kiedy pozostają one ze sobą w konflikcie. Lespert nie jest również zainteresowany prześwietleniem relacji łączącej Yvesa z Pierre'em. A ta relacja jest tak skomplikowanym węzłem, że tylko na niej można byłoby zbudować satysfakcjonujący film (albo i cały serial). A to są tylko najciekawsze "tematy". Pomijam tu takie kwestie jak problemy psychiczne YSLa, jego niejednoznaczną relację z matką, stosunek do Algierii. Postać Yvesa Saint Laurenta jest bogatym złożem fabularnych opowieści, do którego Lespert w swoim filmie nawet się nie zbliżył. Przez co zmarnował talenty aktorskie całej obsady.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz