La vita oscena (2014)
Jestem niezwykle zdumiony tym, że "La vita oscena" mi się spodobało. Wszystko w tym filmie wygląda przecież jak przepis na katastrofę, począwszy od pomysłu (który przywodzi mi na myśl najgorsze artystyczne bohomazy, jak "Essential Killing"), przez bohatera (egzaltowany emo-poeta, który nie potrafiąc odnaleźć się w świecie spróbuje się zaćpać na śmierć) po samą realizację (czytanie książkowego pierwowzoru przez narratora z offu). A jednak Renato De Maria potrafił te niemożliwe składniki tak ze sobą skomponować, że całość wydała mi się naprawdę fascynująca.
"La vita oscena" zachwyciła mnie formą. De Maria znalazł doskonały sposób na to, by offowa narracja nie sprawiała wrażenia zbędnego audiobooka. Polegał on na rezygnacji z realistycznych obrazów. Zastąpił je impresjonistycznymi ekspresjami stanu ducha bohatera. Rezultat jest wprost oszałamiający. "La vita oscena" to kalejdoskop przedziwnych scen, wizualnych majaków, onirycznych zwidów. De Maria nie próbuje też analizować doświadczeń bohatera, nie doszukuje się w nich sensu, nie ocenia ich. Zamiast tego pozwala im przepływać swobodnie przez ekran, nadaje im kształt, barwę, dźwięk i zostawia widzowi pełną wolność do zrobienia z tymi przeżyciami co tylko zechce.
Obrazowi towarzyszy doskonale dobrana muzyka. Nadaje ona filmowi zmysłowego charakteru, a jednocześnie go odrealnia. Sprawia, że całość najpierw się przeżywa, a dopiero później – ewentualnie - zaczyna się nad wszystkim rozmyślać. Choć tak naprawdę De Maria nie zachęca do intelektualizacji (i to jest kolejna zaleta filmu!). W ten sposób "La vita oscena" należy do tego rodzaju biografii co "Boski" i "Bronson", czyli koncentrujących się nie na faktach, a na doświadczeniach i przeżyciach. I to jest właśnie ten rodzaj biografii, jaki zdecydowanie preferuję.
Plusem filmu jest też Clément Métayer. Chłopak dopiero zaczyna swoją przygodę z kinem, ale już widać, że kamera go kocha. Oczywiście ze względu na charakter "La vita oscena" trudno jest powiedzieć coś więcej o jego talencie. Tu w każdym razie przykuwał uwagę. Potencjał ma, czas tylko pokaże, czy potrafi go zrealizować.
Ocena: 7
"La vita oscena" zachwyciła mnie formą. De Maria znalazł doskonały sposób na to, by offowa narracja nie sprawiała wrażenia zbędnego audiobooka. Polegał on na rezygnacji z realistycznych obrazów. Zastąpił je impresjonistycznymi ekspresjami stanu ducha bohatera. Rezultat jest wprost oszałamiający. "La vita oscena" to kalejdoskop przedziwnych scen, wizualnych majaków, onirycznych zwidów. De Maria nie próbuje też analizować doświadczeń bohatera, nie doszukuje się w nich sensu, nie ocenia ich. Zamiast tego pozwala im przepływać swobodnie przez ekran, nadaje im kształt, barwę, dźwięk i zostawia widzowi pełną wolność do zrobienia z tymi przeżyciami co tylko zechce.
Obrazowi towarzyszy doskonale dobrana muzyka. Nadaje ona filmowi zmysłowego charakteru, a jednocześnie go odrealnia. Sprawia, że całość najpierw się przeżywa, a dopiero później – ewentualnie - zaczyna się nad wszystkim rozmyślać. Choć tak naprawdę De Maria nie zachęca do intelektualizacji (i to jest kolejna zaleta filmu!). W ten sposób "La vita oscena" należy do tego rodzaju biografii co "Boski" i "Bronson", czyli koncentrujących się nie na faktach, a na doświadczeniach i przeżyciach. I to jest właśnie ten rodzaj biografii, jaki zdecydowanie preferuję.
Plusem filmu jest też Clément Métayer. Chłopak dopiero zaczyna swoją przygodę z kinem, ale już widać, że kamera go kocha. Oczywiście ze względu na charakter "La vita oscena" trudno jest powiedzieć coś więcej o jego talencie. Tu w każdym razie przykuwał uwagę. Potencjał ma, czas tylko pokaże, czy potrafi go zrealizować.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz