Writers (2012)
Zanim Josh Boone nakręcił "Gwiazd naszych wina", zrobił typowo festiwalową produkcję "Bez miłości ani słowa". Jego przepustka do Hollywood okazała się równie miałka, jak jego kinowy przebój. Przynajmniej dla mnie.
Mimo gwiazdorskiej obsady, "Bez miłości ani słowa" jest typową niszową produkcją. Do tego straszliwie naiwną. To bajeczka o tym, że prawdziwa miłość wszystko zwycięży i doprowadzi każdego do osobistego i zawodowego sukcesu. Na samą myśl o tym robi mi się słabo.
Jednak film ten ma pewną wartości. Pokazuje bowiem, jak wiele zależy od interpretacji faktów. Wszyscy bohaterowie, bez zmiany zachowania, mogliby się stać postaciami toksycznymi i destrukcyjnymi a nie sympatycznymi i pozytywnymi. Przecież ojciec jest zwyczajnym stokerem, którego uparte trwanie w przekonaniu, że może odzyskać żonę sprawia, że niszczy psychicznie swoje dzieci. Jego żonę można uznać za ofiarę emocjonalnego szantażu, a zarazem perwersyjną sadystkę, która testuje męża, jak daleko może się posunąć i go nie stracić. Sukces zawodowy ich dzieci jest zaś bezpośrednio związany z tym, jak bardzo porąbane są ich rzeczywiste relacje. Córka wydaje książkę, która jest efektem jej cyniczno-hedonistycznego stosunku do świata. Syn z kolei publikuje pierwsze opowiadanie po tym, jak daje się wciągnąć w destrukcyjną spiralę nadużywania alkoholu i narkotyków. Żadne z nich więc nie jest w stanie utożsamić sukcesu z pozytywnymi relacjami. Ale Boone i tak nas przekonuje (lekkim tonem narracji oraz typowo niezależną muzą), że wszystko jest cacy, że szczęście jest tuż za rogiem. No cóż, mnie jakoś do tego nie przekonał.
Ocena: 5
Mimo gwiazdorskiej obsady, "Bez miłości ani słowa" jest typową niszową produkcją. Do tego straszliwie naiwną. To bajeczka o tym, że prawdziwa miłość wszystko zwycięży i doprowadzi każdego do osobistego i zawodowego sukcesu. Na samą myśl o tym robi mi się słabo.
Jednak film ten ma pewną wartości. Pokazuje bowiem, jak wiele zależy od interpretacji faktów. Wszyscy bohaterowie, bez zmiany zachowania, mogliby się stać postaciami toksycznymi i destrukcyjnymi a nie sympatycznymi i pozytywnymi. Przecież ojciec jest zwyczajnym stokerem, którego uparte trwanie w przekonaniu, że może odzyskać żonę sprawia, że niszczy psychicznie swoje dzieci. Jego żonę można uznać za ofiarę emocjonalnego szantażu, a zarazem perwersyjną sadystkę, która testuje męża, jak daleko może się posunąć i go nie stracić. Sukces zawodowy ich dzieci jest zaś bezpośrednio związany z tym, jak bardzo porąbane są ich rzeczywiste relacje. Córka wydaje książkę, która jest efektem jej cyniczno-hedonistycznego stosunku do świata. Syn z kolei publikuje pierwsze opowiadanie po tym, jak daje się wciągnąć w destrukcyjną spiralę nadużywania alkoholu i narkotyków. Żadne z nich więc nie jest w stanie utożsamić sukcesu z pozytywnymi relacjami. Ale Boone i tak nas przekonuje (lekkim tonem narracji oraz typowo niezależną muzą), że wszystko jest cacy, że szczęście jest tuż za rogiem. No cóż, mnie jakoś do tego nie przekonał.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz