სიმინდის კუნძული (2014)
Cóż za wielki brak zaskoczenia. Jedno zdanie o "Kukurydzianej wyspie" wystarczyło mi, żebym przewidział fabułę filmu. I wiele się nie pomyliłem. Gruziński kandydat do Oscara to kino tak oczywiste, jak to, że słońce wschodzi na wschodzie, a zachodzi na zachodzie.
Skoro więc "Kukurydziana wyspa" nie zaskakuje, to może przynajmniej zaciekawia formą. Niestety i tu również doznałem sporego zawodu. Jest to bowiem dość typowy przykład kina minimalistycznego, w którym króluje obraz bez dialogów. Jeśli już coś mnie zaskoczyło, to jest tym czymś właśnie spora liczba dialogów. Niby nie ma ich wiele, a jednak moim zdaniem jest ich i tak co najmniej o połowę za dużo. Jak choćby pierwsza rozmowa dziewczyny z dziadkiem (czy jest to jej biologiczny dziadek, tego się nigdy nie dowiemy). Dziewczyna nie wydaje się niedorozwiniętą idiotką, a jednak zadaje najgłupsze z możliwych pytań o to, czy po drugiej stronie rzeki to Gruzja. Dziewczyna ma ze 12-13 lat, więc chyba już ładnych parę lat wcześniej zorientowała się, że mieszka na pograniczu abchasko-gruzińskim. Po co jest więc ta rozmowa?
Filmowi nie można odmówić pięknych zdjęć. Tyle tylko, że samymi obrazami daleko twórcy nie byli w stanie zajść. Nie są bowiem aż tak wyjątkowe, by uczynić z "Kukurydzianej wyspy" rzecz wartą obejrzenia. To przykład kina nijakiego.
Ocena: 5
Skoro więc "Kukurydziana wyspa" nie zaskakuje, to może przynajmniej zaciekawia formą. Niestety i tu również doznałem sporego zawodu. Jest to bowiem dość typowy przykład kina minimalistycznego, w którym króluje obraz bez dialogów. Jeśli już coś mnie zaskoczyło, to jest tym czymś właśnie spora liczba dialogów. Niby nie ma ich wiele, a jednak moim zdaniem jest ich i tak co najmniej o połowę za dużo. Jak choćby pierwsza rozmowa dziewczyny z dziadkiem (czy jest to jej biologiczny dziadek, tego się nigdy nie dowiemy). Dziewczyna nie wydaje się niedorozwiniętą idiotką, a jednak zadaje najgłupsze z możliwych pytań o to, czy po drugiej stronie rzeki to Gruzja. Dziewczyna ma ze 12-13 lat, więc chyba już ładnych parę lat wcześniej zorientowała się, że mieszka na pograniczu abchasko-gruzińskim. Po co jest więc ta rozmowa?
Filmowi nie można odmówić pięknych zdjęć. Tyle tylko, że samymi obrazami daleko twórcy nie byli w stanie zajść. Nie są bowiem aż tak wyjątkowe, by uczynić z "Kukurydzianej wyspy" rzecz wartą obejrzenia. To przykład kina nijakiego.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz