Andělé všedního dne (2014)
Co też Alice Nellis zrobiła najlepszego? Może nie uważałem jej za mistrzynię kina, ale wszystkie jej dotychczasowe filmy, które miałem okazję obejrzeć, w miarę mi się podobały. Tymczasem "Anioły dnia powszedniego" są tak niewiarygodną pomyłką, że naprawdę z trudem przychodzi mi uwierzenie, że Nellis mogła film nakręcić.
Problemem są tytułowe anioły. W świetle całego filmu trudno oceniać ten pomysł inaczej jak tylko jako totalny kretynizm. Nie ma żadnego uzasadnienia dla pojawienia się w nim aniołów. Nie pełnią one żadnej istotne roli, nie wpływają na losy bohaterów, a tych kilka impulsów, które można im przypisać, z powodzeniem można byłoby wyjaśnić bez odwoływania się do bożych posłanników. Ich istnienie w filmie rozmywa jedynie historię, która mogła się w innych okolicznościach obronić. To opowieść o życiu, o bólu, stracie, rozczarowaniach i o tym, jak potrafimy (czy też bardziej precyzyjnie: nie potrafimy) sobie z nimi radzić. Przez wtrącające się co chwilę anioły, które de facto nie robią nic poza funkcjonowaniem jako elementy ekspozycji, ta historia tak bardzo się rozmywa, że zmienia się w mętną lurę ani przez moment nie budzącą mojej ciekawości.
Jedyna rzecz, która w filmie mi się spodobała, to główny wątek muzyczny. Ale i tu twórcy musieli mnie zirytować. Ten motyw puszczany jest co pięć minut, ale jedynie na kilkanaście sekund. Ledwie się rozwinie, a już zostaje ucięty. Było to strasznie denerwujące.
Ocena: 2
Problemem są tytułowe anioły. W świetle całego filmu trudno oceniać ten pomysł inaczej jak tylko jako totalny kretynizm. Nie ma żadnego uzasadnienia dla pojawienia się w nim aniołów. Nie pełnią one żadnej istotne roli, nie wpływają na losy bohaterów, a tych kilka impulsów, które można im przypisać, z powodzeniem można byłoby wyjaśnić bez odwoływania się do bożych posłanników. Ich istnienie w filmie rozmywa jedynie historię, która mogła się w innych okolicznościach obronić. To opowieść o życiu, o bólu, stracie, rozczarowaniach i o tym, jak potrafimy (czy też bardziej precyzyjnie: nie potrafimy) sobie z nimi radzić. Przez wtrącające się co chwilę anioły, które de facto nie robią nic poza funkcjonowaniem jako elementy ekspozycji, ta historia tak bardzo się rozmywa, że zmienia się w mętną lurę ani przez moment nie budzącą mojej ciekawości.
Jedyna rzecz, która w filmie mi się spodobała, to główny wątek muzyczny. Ale i tu twórcy musieli mnie zirytować. Ten motyw puszczany jest co pięć minut, ale jedynie na kilkanaście sekund. Ledwie się rozwinie, a już zostaje ucięty. Było to strasznie denerwujące.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz