The Guest (2014)
Gdy tylko zobaczyłem pierwsze zapowiedzi "Gościa", wiedziałem, że muszę ten film zobaczyć. Dodatkową rekomendacją był duet Wingard-Barrett, który odpowiadał za zaskakująco dobry (i równie zaskakująco niedoceniony) "Następny jesteś ty". Mimo to na seans wybrałem się ze sporymi obawami. W końcu wielokrotnie zdarzało się, że film nie spełniał pokładanych w nim nadziei. Tym razem jednak tak się nie stało. "Gość" jest dokładnie taki, jaki miał być... a chwilami jest nawet lepszy.
Film zrealizowany został jako "północne szaleństwo". Od pierwszych sekund Wingard-Barrett dają dowody na to, że doskonale czują tę konwencję. "Gość" jest więc filmem złym, przerysowanym, o dość umownej fabule. Ale nie jest to wynik niekompetencji twórców, lecz starannie przemyślana stylizacja. Wszystko, co widać na ekranie, jest tam tylko w jednym celu: by bawić widzów. I ja się na filmie bawiłem przednie. "Gość" to zdecydowanie jedna z najlepszych halloweenowych produkcji, jakie widziałem na przestrzeni ostatnich kilku lat. Jego największą wadą jest to, że oglądając go chciałem jeszcze więcej: przemocy, absurdu, kiczu, zabaw kliszami.
Wielkim atutem filmu jest Dan Stevens. Powoli zaczyna wyrastać na jednego z moich ulubionych aktorów pokolenia 30-latków. Tutaj gra przede wszystkim mimiką i robi to w taki sposób, że nie można od niego oderwać wzroku. Te niejednoznaczne uśmieszki, sztywna uprzejmość, mordercze spojrzenia – czysta poezja. Stevens zagrał drugiego najlepszego tegorocznego psychopatę (oczywiście po Luke'u Evansie w "No One Lives"). Jego David to skrzyżowanie Jasona Bourne'a z Maksem z "Morderczego przyjaciela". Mieszanka kuriozalna, ale na ekranie sprawdza się bezbłędnie.
"Gość" ma też sporo fajnych utworów muzyczny (m.in.: Kasa Remixoff "Cosmopolit", Darren Baker "Patter Refraction"). Ale w filmie nie można ich w pełni docenić, bo większość puszczana jest przez ledwie kilkanaście-kilkadziesiąt sekund (część z nich na szczęście w dłuższej wersji puszczana jest na napisach).
Pewnie film nie doczeka się kontynuacji. A szkoda.
Ocena: 9
Film zrealizowany został jako "północne szaleństwo". Od pierwszych sekund Wingard-Barrett dają dowody na to, że doskonale czują tę konwencję. "Gość" jest więc filmem złym, przerysowanym, o dość umownej fabule. Ale nie jest to wynik niekompetencji twórców, lecz starannie przemyślana stylizacja. Wszystko, co widać na ekranie, jest tam tylko w jednym celu: by bawić widzów. I ja się na filmie bawiłem przednie. "Gość" to zdecydowanie jedna z najlepszych halloweenowych produkcji, jakie widziałem na przestrzeni ostatnich kilku lat. Jego największą wadą jest to, że oglądając go chciałem jeszcze więcej: przemocy, absurdu, kiczu, zabaw kliszami.
Wielkim atutem filmu jest Dan Stevens. Powoli zaczyna wyrastać na jednego z moich ulubionych aktorów pokolenia 30-latków. Tutaj gra przede wszystkim mimiką i robi to w taki sposób, że nie można od niego oderwać wzroku. Te niejednoznaczne uśmieszki, sztywna uprzejmość, mordercze spojrzenia – czysta poezja. Stevens zagrał drugiego najlepszego tegorocznego psychopatę (oczywiście po Luke'u Evansie w "No One Lives"). Jego David to skrzyżowanie Jasona Bourne'a z Maksem z "Morderczego przyjaciela". Mieszanka kuriozalna, ale na ekranie sprawdza się bezbłędnie.
"Gość" ma też sporo fajnych utworów muzyczny (m.in.: Kasa Remixoff "Cosmopolit", Darren Baker "Patter Refraction"). Ale w filmie nie można ich w pełni docenić, bo większość puszczana jest przez ledwie kilkanaście-kilkadziesiąt sekund (część z nich na szczęście w dłuższej wersji puszczana jest na napisach).
Pewnie film nie doczeka się kontynuacji. A szkoda.
Ocena: 9
Obejrzałem, i trochę się dziwię, że ciebie to tak bardzo usatysfakcjonowało. Te kilka fajnych scen faktycznie były miłe, ale też było ich bardzo mało.
OdpowiedzUsuńCzuję się, jakbym obejrzał krótki metraż, do 20 minut, który ktoś powinien rozwinąć w pełny film.
Mi do szczęścia naprawdę wiele nie potrzeba. "Gość" uradował mnie jak mało kto w tym roku.
Usuń