Willkommen im Klub (2014)
Samobójstwo. Temat wdzięczny dla filmowców, bo pozostający wielką zagadką. Jak bowiem normalny człowiek może zrozumieć coś, co jest sprzeczne z wszystkim w co wierzy, co czuje? Ten problem sprawia, że dla filmowców samobójstwo jest wielkim wyzwaniem. Większość z nich mierzy się z problemem w bardzo podobny twórczy sposób. Zazwyczaj reżyserzy posiłkują się absurdem. Tak też postąpił twórca "Witamy w klubie".
Próbując ukazać pęd ku samozagładzie Andreas Schimmelbusch stworzył film, w którym nic nie jest jasno określone. Kim są dla siebie poszczególne postaci? Co robią w życiu? Gdzie przebiega granica między snem a jawą? Czy w ogóle bohaterowie (lub ich część) żyją? A może są jedynie personifikacjami idei, myśli bohaterki (lub bohatera)? Reżyser tworzy rzeczywistość chaotyczną, która absorbuje bohaterów. Celem tego jest nie tyle stworzenie prostej narracji, ile przekazanie widzom emocjonalnej natury całej sytuacji: maksymalnego skupienia na sobie, co skutkuje zaślepieniem na destrukcyjne sygnały pochodzące od innych oraz pragnienia śmierci, którego nie są w stanie wyeliminować nakładające się na to chwile szczęścia, a to dlatego, że pochodzą one z dwóch różnych porządków rzeczy, które nie mają na siebie żadnego wpływu.
Chaotyczna, niejednoznaczna struktura może w tego rodzaju opowieści nie jest niczym nowym, ale i tak jest najlepszym elementem "Witamy w klubie". Cała reszta wydała mi się nieudaną próbą skopiowania ponurego, czarnego jak smoła poczucia humoru Skandynawów. Komediowe scenki są jednak ledwie letnie, a całości brakuje też ostrego pazura inteligentnej obserwacji. Film ostatecznie staje się dziwadłem, które ma aspiracje być czymś więcej, ale niestety nie jest.
Ocena: 5
Próbując ukazać pęd ku samozagładzie Andreas Schimmelbusch stworzył film, w którym nic nie jest jasno określone. Kim są dla siebie poszczególne postaci? Co robią w życiu? Gdzie przebiega granica między snem a jawą? Czy w ogóle bohaterowie (lub ich część) żyją? A może są jedynie personifikacjami idei, myśli bohaterki (lub bohatera)? Reżyser tworzy rzeczywistość chaotyczną, która absorbuje bohaterów. Celem tego jest nie tyle stworzenie prostej narracji, ile przekazanie widzom emocjonalnej natury całej sytuacji: maksymalnego skupienia na sobie, co skutkuje zaślepieniem na destrukcyjne sygnały pochodzące od innych oraz pragnienia śmierci, którego nie są w stanie wyeliminować nakładające się na to chwile szczęścia, a to dlatego, że pochodzą one z dwóch różnych porządków rzeczy, które nie mają na siebie żadnego wpływu.
Chaotyczna, niejednoznaczna struktura może w tego rodzaju opowieści nie jest niczym nowym, ale i tak jest najlepszym elementem "Witamy w klubie". Cała reszta wydała mi się nieudaną próbą skopiowania ponurego, czarnego jak smoła poczucia humoru Skandynawów. Komediowe scenki są jednak ledwie letnie, a całości brakuje też ostrego pazura inteligentnej obserwacji. Film ostatecznie staje się dziwadłem, które ma aspiracje być czymś więcej, ale niestety nie jest.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz