Interstellar (2014)
Z filmami Nolana zawsze miałem to samo. Po pierwszym pokazie wychodziłem zachwycony. Ale później łapałem się na tym, że nie mam wcale ochoty na powtórkę. I tak naprawdę do dziś żadnego z jego filmów, nad którymi tak się rozpływałem, nie zobaczyłem po raz drugi. Dotąd nie wiedziałem, dlaczego tak się dzieje. Dopiero "Interstellar" wyjawiło mi to, co przeczuwałem, co podskórnie musiałem zauważyć już wcześniej: Nolan po prostu jest kiepskim reżyserem.
W poprzednich filmach potrafił skutecznie odwrócić moją uwagę. Stąd mój początkowy zachwyt, po którym przychodziło ochłonięcie i niechęć do powrotu do filmów. W "Interstellar" mamy nagą prawdę. Nic jej już nie maskuje. I jest to prawda koszmarna. Wyobraźcie sobie najgłupszą fabułę o kosmicznych podróżach, a gwarantuję Wam, że Nolan właśnie ją zrealizował. Jego film spokojnie mógłby konkurować z produkcjami spod znaku Asylum. Bohaterowie wyglądają jak karykatury postaci typowych dla gatunku. Liczba absurdalnych pomysłów przekroczona zostaje dość szybko. Zaś niektóre z dialogów (zwłaszcza te o miłości i o ludzkości – czyli w zasadzie większość) brzmią tak, jakby były to teksty piosenek Katy Perry.
"Interstellar" jest pompatycznym widowiskiem, co nie jest jednak w żaden sposób uzasadnione czy to fabułą (która jest banalnie prosta) czy to widowiskowością. Owszem, jest kilka money shotów – scen, które zrobiły na mnie wrażenie. Ale nawet najlepsza z nich nie wywołała efektu "wow". Tańsza "Grawitacja" zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie. I to jest główny powód mojego rozczarowania. Od czasu pierwszego zwiastuna wiedziałem, że nie mam co się nastawiać na dobrą fabułę, ale cały czas miałem nadzieję, że zobaczę na ekranie coś niezwykłego i pięknego.
Film Nolana jest też jak koktajl. Mamy tu zmiksowane przeróżne pomysły. Co nie jest samo w sobie zarzutem ("Equilirbium" – jeden z moich ulubionych filmów – jest w końcu też niczym więcej, jak kolażem zrobionym z kanonicznych wątków SF). Trzeba umieć to jednak podać, zrobić z tego zabawną, nakręconą z polotem rozrywkę. "Interstellar" jest tak ciężkie, że żadne manipulacje grawitacją nie są w stanie jej uratować. Aktorzy niestety nie pomagają. Nolan, zajęty nadymaniem się, nie potrafił wziąć ich w karby. W rezultacie większość z nich po prostu się ośmiesza.
W miarę obronną ręką wychodzi jedynie Hans Zimmer. Inspiracje "Koyaanisqatsi" są wyraźne, ale działają na korzyść. Bo choć Zimmer pozostaje w tych samych klimatach co zawsze, to dzięki dodaniu organów potrafił sprawić wrażenie świeżości.
Ocena: 4
W poprzednich filmach potrafił skutecznie odwrócić moją uwagę. Stąd mój początkowy zachwyt, po którym przychodziło ochłonięcie i niechęć do powrotu do filmów. W "Interstellar" mamy nagą prawdę. Nic jej już nie maskuje. I jest to prawda koszmarna. Wyobraźcie sobie najgłupszą fabułę o kosmicznych podróżach, a gwarantuję Wam, że Nolan właśnie ją zrealizował. Jego film spokojnie mógłby konkurować z produkcjami spod znaku Asylum. Bohaterowie wyglądają jak karykatury postaci typowych dla gatunku. Liczba absurdalnych pomysłów przekroczona zostaje dość szybko. Zaś niektóre z dialogów (zwłaszcza te o miłości i o ludzkości – czyli w zasadzie większość) brzmią tak, jakby były to teksty piosenek Katy Perry.
"Interstellar" jest pompatycznym widowiskiem, co nie jest jednak w żaden sposób uzasadnione czy to fabułą (która jest banalnie prosta) czy to widowiskowością. Owszem, jest kilka money shotów – scen, które zrobiły na mnie wrażenie. Ale nawet najlepsza z nich nie wywołała efektu "wow". Tańsza "Grawitacja" zrobiła na mnie o wiele większe wrażenie. I to jest główny powód mojego rozczarowania. Od czasu pierwszego zwiastuna wiedziałem, że nie mam co się nastawiać na dobrą fabułę, ale cały czas miałem nadzieję, że zobaczę na ekranie coś niezwykłego i pięknego.
Film Nolana jest też jak koktajl. Mamy tu zmiksowane przeróżne pomysły. Co nie jest samo w sobie zarzutem ("Equilirbium" – jeden z moich ulubionych filmów – jest w końcu też niczym więcej, jak kolażem zrobionym z kanonicznych wątków SF). Trzeba umieć to jednak podać, zrobić z tego zabawną, nakręconą z polotem rozrywkę. "Interstellar" jest tak ciężkie, że żadne manipulacje grawitacją nie są w stanie jej uratować. Aktorzy niestety nie pomagają. Nolan, zajęty nadymaniem się, nie potrafił wziąć ich w karby. W rezultacie większość z nich po prostu się ośmiesza.
W miarę obronną ręką wychodzi jedynie Hans Zimmer. Inspiracje "Koyaanisqatsi" są wyraźne, ale działają na korzyść. Bo choć Zimmer pozostaje w tych samych klimatach co zawsze, to dzięki dodaniu organów potrafił sprawić wrażenie świeżości.
Ocena: 4
Ja wróciłem do paru filmów Nolana i bawiłem się nadal dobrze - nawet gdy w oczy rzucały mi się wady takiego DKR. Jako reżyser jest w porządku, tylko jego scenariusze mają za dużo pomysłów a za mało czasu.;-) Przynajmniej te ostatnie.
OdpowiedzUsuń"Interstellar" i tak zobaczę. Choćby dlatego, że puszczają to u mnie w kinie. Ale nie spodziewam się już czegoś, co szczególnie polubię.;p
No, tu niestety nie tylko scenariusz szwankuje.
UsuńTo musiało nastąpić. Nawet takiemu reżyserowi jak Nolan może od czasu do czasu powinąć się noga. Filmu jeszcze nie widziałem, ale wszystkie znaki na niebie i w internecie wskazują, że nie jest to udany film, co nie zmienia faktu, że Nolan ma u mnie spory kredyt zaufania i jeszcze niejedną wpadkę mu wybaczę.
OdpowiedzUsuńInterstellar i mnie do Nolana tak całkiem nie zniechęcił. Na pewno na kolejny jego film się wybiorę... ale już bez większych oczekiwań.
UsuńJa w takim razie odbieram film jako osoba naiwna i skora do wzruszeń :)
OdpowiedzUsuń