Maps to the Stars (2014)
Czy David Cronenberg znalazł jakąś maszynę do podróży w czasie? "Mapy gwiazd" są bowiem filmem, który wygląda tak, jak rzeczy kręcone przez Kanadyjczyka 10-20 lat temu. Reżyser powraca tu do tematu szaleństwa, obsesji, wrodzonych wad charakteru, które pchają ludzi ku nieszczęściu, przemocy i depresji. To film, któremu bliżej jest do "Crash", "eXistenZ" czy (a może przede wszystkim) "Pająka", niż do rzeczy, które kręcił na przestrzeni ostatnich 10 lat.
To, co podoba mi się najbardziej w "Mapach gwiazd", to jego niejednoznaczność. Można go interpretować na wiele różnych sposobów. A wszystko przez bardzo ciekawe połączenie dramatu psychologicznego z horrorem. Cronenberg zrobił to tak perfekcyjnie, że nie widać żadnych szwów. Większość rzeczy da się wyjaśnić zbiegami okoliczności, majakami niezrównoważonych emocjonalnie osób. Ale można też spojrzeć na to jak na film opowiadający o rzeczywistych paranormalnych wydarzeniach. Tak patrząc na historię, można całkiem poważnie zastanawiać się, czy wszyscy bohaterowie są na pewno ludźmi. Ja mam wątpliwości co do dwójki z nich: Christiny i Stafforda Weissów. Na mój gust bliżej im do upadłych aniołów, które próbują odnaleźć się w świecie ludzi, ale ich wykroczenie staje się przekleństwem nie tylko ich ale i następnych pokoleń, co przywodzi na myśl przypowieści starotestamentowe.
Za to wizja Hollywood i w ogóle aktorstwa, jaką buduje Cronenberg, mocno mnie rozczarowała. Reżyser powtarza tu banały, które tak bardzo lubi kino, że aktorzy to w gruncie rzeczy ludzie słabi psychicznie, o ekshibicjonistycznej naturze, którzy rozdrapują swoje rany, by na nich zarabiać. Męczy mnie ten obraz, bo nawet jeśli jest częściowo prawdziwy, to jednak istnieją – mam przynajmniej taką nadzieję – i inne możliwości opowiadania o aktorstwie.
Ocena: 6
PS. Pattinson powinie grać we wszystkich filmach Cronenberga. Nie wiem, co też robi Kanadyjczyk, ale potrafi wydobyć z aktora to, co jest w nim najlepsze. Tutaj Pattinson nie ma zbyt wiele do zagrania, a jednak wyraźnie zaznacza swoją obecność na ekranie.
To, co podoba mi się najbardziej w "Mapach gwiazd", to jego niejednoznaczność. Można go interpretować na wiele różnych sposobów. A wszystko przez bardzo ciekawe połączenie dramatu psychologicznego z horrorem. Cronenberg zrobił to tak perfekcyjnie, że nie widać żadnych szwów. Większość rzeczy da się wyjaśnić zbiegami okoliczności, majakami niezrównoważonych emocjonalnie osób. Ale można też spojrzeć na to jak na film opowiadający o rzeczywistych paranormalnych wydarzeniach. Tak patrząc na historię, można całkiem poważnie zastanawiać się, czy wszyscy bohaterowie są na pewno ludźmi. Ja mam wątpliwości co do dwójki z nich: Christiny i Stafforda Weissów. Na mój gust bliżej im do upadłych aniołów, które próbują odnaleźć się w świecie ludzi, ale ich wykroczenie staje się przekleństwem nie tylko ich ale i następnych pokoleń, co przywodzi na myśl przypowieści starotestamentowe.
Za to wizja Hollywood i w ogóle aktorstwa, jaką buduje Cronenberg, mocno mnie rozczarowała. Reżyser powtarza tu banały, które tak bardzo lubi kino, że aktorzy to w gruncie rzeczy ludzie słabi psychicznie, o ekshibicjonistycznej naturze, którzy rozdrapują swoje rany, by na nich zarabiać. Męczy mnie ten obraz, bo nawet jeśli jest częściowo prawdziwy, to jednak istnieją – mam przynajmniej taką nadzieję – i inne możliwości opowiadania o aktorstwie.
Ocena: 6
PS. Pattinson powinie grać we wszystkich filmach Cronenberga. Nie wiem, co też robi Kanadyjczyk, ale potrafi wydobyć z aktora to, co jest w nim najlepsze. Tutaj Pattinson nie ma zbyt wiele do zagrania, a jednak wyraźnie zaznacza swoją obecność na ekranie.
Komentarze
Prześlij komentarz