Nightcrawler (2014)
Cóż. Ten film nie mógł się udać. Był kaleki już od swojego poczęcia i żadne późniejsze starania nie mogły tego zrekompensować. Nie, żeby ktokolwiek zbytnio się tu starał. Nawet tak przez wielu chwalony Jake Gyllenhaal jak dla mnie grał tutaj na pół gwizdka, kryjąc się za przerysowaną pozą mamiąc widzów tanim efekciarstwem.
U korzeni wszystkich problemów z "Wolnym strzelcem" leży jego pierwotna konstrukcja. Pokazanie najpierw głównego bohatera jako psychopaty, a dopiero później wprowadzenie wątku bezdusznego świata padlinożernych mediów, było poważnym błędem, z którego film nie mógł się podnieść. Ustawiał on bowiem fabułę w sposób oczywisty. Po 20 minutach seansu mogłem wyjść z kina, a i tak opowiedziałbym fabułę i wiele bym się nie pomylił. Bo też przy takim początku Dan Gilroy pozostawił sobie tylko jedną drogę, opartą na ciągłej eskalacji. A przecież wystarczyło odwrócić kolejność. Gdybyśmy najpierw poznali świat, a dopiero potem stopniowo odkrywali pokłady egzystencjalnej pustki bohatera, film z miejsca wiele by zyskał i nie trzeba byłby się uciekać do taniej sensacji.
Nie kupuję też gry Gyllenhaala. Jak dla mnie jest to jedna ze słabszych jego kreacji. Wytrzeszcz oczu ze sceny pierwszej rozmowy o pracę wyglądał idiotycznie. Już bardziej dobitnie nie dało się chyba pokazać, że mamy do czynienia z psychopatą. Jego późniejsza gra przypominała mi Brenta Spinera ze "Star Treka: Następne pokolenie". Louis to android, którego zachowanie nie jest ograniczone trzema prawami robotyki. I to czyni postać ciekawą, ale nie jest to wcale zasługa aktora.
Jedyna rzecz, która mi się podobała to dialogi. Tylko one trzymały moją uwagę na wodzy. Inaczej błądziłbym myślami daleko od tego, co działo się na ekranie.
Ocena: 4
U korzeni wszystkich problemów z "Wolnym strzelcem" leży jego pierwotna konstrukcja. Pokazanie najpierw głównego bohatera jako psychopaty, a dopiero później wprowadzenie wątku bezdusznego świata padlinożernych mediów, było poważnym błędem, z którego film nie mógł się podnieść. Ustawiał on bowiem fabułę w sposób oczywisty. Po 20 minutach seansu mogłem wyjść z kina, a i tak opowiedziałbym fabułę i wiele bym się nie pomylił. Bo też przy takim początku Dan Gilroy pozostawił sobie tylko jedną drogę, opartą na ciągłej eskalacji. A przecież wystarczyło odwrócić kolejność. Gdybyśmy najpierw poznali świat, a dopiero potem stopniowo odkrywali pokłady egzystencjalnej pustki bohatera, film z miejsca wiele by zyskał i nie trzeba byłby się uciekać do taniej sensacji.
Nie kupuję też gry Gyllenhaala. Jak dla mnie jest to jedna ze słabszych jego kreacji. Wytrzeszcz oczu ze sceny pierwszej rozmowy o pracę wyglądał idiotycznie. Już bardziej dobitnie nie dało się chyba pokazać, że mamy do czynienia z psychopatą. Jego późniejsza gra przypominała mi Brenta Spinera ze "Star Treka: Następne pokolenie". Louis to android, którego zachowanie nie jest ograniczone trzema prawami robotyki. I to czyni postać ciekawą, ale nie jest to wcale zasługa aktora.
Jedyna rzecz, która mi się podobała to dialogi. Tylko one trzymały moją uwagę na wodzy. Inaczej błądziłbym myślami daleko od tego, co działo się na ekranie.
Ocena: 4
:)
OdpowiedzUsuń:(
OdpowiedzUsuń