Saint Laurent (2014)
Francuzi dostali jakiejś obsesji na punkcie Yvesa Saint Laurenta. W ciągu czterech lat jest to trzeci film na temat projektanta. Niestety obie fabuły mocno rozczarowują. Jedynym wartym uwagi filmem jest dokument Pierre'a Thorettona "Szalona miłość". Tylko w nim powiedziano o projektancie coś więcej niż tylko definiowanie go przez pryzmat dokonań z lat 60. i 70. A przede wszystkim tylko w nim udało się twórcom przeniknąć przynajmniej zewnętrzną warstwę tajemnicy, jaką stanowił związek Laurenta i Bergé. "Saint Laurent" nie stawia nawet pytań o naturę tej relacji, więc na jakiekolwiek odpowiedzi w ogóle nie ma co liczyć.
Zresztą film Bertranda Bonello trudno uznać za obraz biograficzny. Reżyser uznał najwyraźniej, że widzowie losy kreatora mody zdołali już poznać, więc w ogóle nie zajmuje się tu faktami. Wydarzenia z życia YSL są tutaj jedynie pretekstem do snucia artystycznych wizji. Obraz Bonello próbuje więc znaleźć się na tym samym poziomie co "Boski" czy "Bronson". Ale choć koncepcję ma podobną, to z wykonaniem jest już znacznie gorzej.
"Saint Laurent" jest bowiem dziełem posągowym. To chłodny marmur: piękny (niektóre ujęcia zapierają dech, są aż tak dobre), lecz pozbawiony uczuć. Ten film jest dziełem koncepcyjnym, które chce budzić emocje, ale ponieważ kryje się za nim bezduszna logika, nie potrafi być autentyczny. Z tego też powodu dłużył mi się niemiłosiernie.
Dzięki aktorom film wypada lepiej niż "Yves Saint Laurent", ale i tak jestem rozczarowany. Po Ullielu, Renierze i Garrelu oczekiwałem bowiem znacznie więcej. Trójka aktorów francuskich, których cenię, występuje w jednym filmie. Toż to powinno być spełnienie moich marzeń. Rzeczywistość niestety marzeniom do pięt nawet nie dosięga.
Ocena: 5
Zresztą film Bertranda Bonello trudno uznać za obraz biograficzny. Reżyser uznał najwyraźniej, że widzowie losy kreatora mody zdołali już poznać, więc w ogóle nie zajmuje się tu faktami. Wydarzenia z życia YSL są tutaj jedynie pretekstem do snucia artystycznych wizji. Obraz Bonello próbuje więc znaleźć się na tym samym poziomie co "Boski" czy "Bronson". Ale choć koncepcję ma podobną, to z wykonaniem jest już znacznie gorzej.
"Saint Laurent" jest bowiem dziełem posągowym. To chłodny marmur: piękny (niektóre ujęcia zapierają dech, są aż tak dobre), lecz pozbawiony uczuć. Ten film jest dziełem koncepcyjnym, które chce budzić emocje, ale ponieważ kryje się za nim bezduszna logika, nie potrafi być autentyczny. Z tego też powodu dłużył mi się niemiłosiernie.
Dzięki aktorom film wypada lepiej niż "Yves Saint Laurent", ale i tak jestem rozczarowany. Po Ullielu, Renierze i Garrelu oczekiwałem bowiem znacznie więcej. Trójka aktorów francuskich, których cenię, występuje w jednym filmie. Toż to powinno być spełnienie moich marzeń. Rzeczywistość niestety marzeniom do pięt nawet nie dosięga.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz