Snowtown (2011)
Jeśli Boga nie ma, to mamy mocno przesrane. Na tym świecie zbawienie bowiem nie jest możliwe. Nie ma też żadnej szansy na odmianę swojego losu. Bycie ofiarą lub drapieżcą jest wdrukowane w naturę. Kto jest ofiarą, będzie nią zawsze. A im bardziej będzie z tym walczyć, tym większe cierpienie na siebie sprowadzi, kiedy świat pokaże mu, jakie ma miejsce w szeregu.
"Snowtown" pokazuje w świat, w którym bycie ofiarą pedofila lub gwałtu ze strony starszego brata to "mniejsze zło". Gdyby Jamie musiał wybierać, pewnie wolałby to od tego, co go naprawdę spotkało. Bo Jamie jest ofiarą, co też drapieżcy skrzętnie wykorzystywali. Ale seks to niewinne wykroczenie. Tego nauczył go John, nowy facet matki. Bo John zgwałci nie jego ciało lecz duszę. Najpierw zyska jego zaufanie, a potem zacznie przykręcać śrubę. A ponieważ Jamie jest ofiarą, która nie chce nią być dłużej, łatwo poddaje się manipulacji, nie zdając sobie sprawy, że każdy dowód jego męskości, twardości ducha, w rzeczywistości potwierdza, jak słabym jest człowiekiem. Kiedy się zorientuje, będzie już za późno, o wiele za późno. Zresztą uświadomienie sobie tego, co zawsze wiedział, potraktuje jako spełnienie się jego przekonań, przez co zaniecha dalszej walki, bo też po co, skoro taki jest jego los.
Inspirowane historią najsłynniejszego seryjnego mordercy Australii "Snowtown" to studium biologicznego determinizmu, który sprawia, że każdy z nas osobno i wspólnie ma przechlapane. Cierpienie jest naszym światem, zobojętnienie jedyną realną obroną. Bo z losem nie wygrasz, kiedy zapisany jest w genach. Wiara nic nie znaczy. Podobnie rodzina, przyjaciele, bliscy. Justin Kurzel tworzy brutalną, ponurą i niezwykle sugestywną wizję. Jego "Snowtown" wywołuje fizyczny wstręt, nie za sprawą przemocy, którą widać na ekranie, ale za sprawą implikacji, jakie niesie. "Snowtown" to krzyk rozpaczy, że nadziei nie ma, podobnie jak i miłości.
Po tym filmie Justin Kurzel znalazł się na moim radarze. Z niecierpliwością wyczekuję premiery "Makbeta". Jeśli zrobi go na miarę "Snowtown", to może to być jedna z najlepszych adaptacji sztuki Szekspira. Ale jeszcze bardziej ciekaw jestem jego "Assassin's Creed". Natura "Snowtown" nijak ma się do hollywoodzkiego mainstreamu. Zastanawiam się więc, czy Kurzel będzie w stanie odcisnąć na ekranizacji gry swoje piętno, a może da się pożreć studyjnej machinie?
"Snowtown" nie jest jednak sukcesem wyłącznie reżysera. Ma też dwie absolutnie perfekcyjne kreacje aktorskie. Daniel Henshall jest świetny w roli rasowego psychopaty. Podoba mi się to, że nie szarżuje, że nie próbuje z Johna zrobić kolejnego Hannibala Lectera, lecz pozostaje bliższy psychiatrycznej definicji psychopatii. Przez to jest zwodniczo zwyczajny i przerażająco okrutny w swej pozornej przeciętności. Lucas Pittaway popisał się zaś w roli Jamiego. Piekielnie dobrze pokazał beznadziejność egzystencji ofiary, jego słabość, poczucie zdrady i fatalistyczny nihilizm. Obie role zasługują na owacje.
Ocena: 8
"Snowtown" pokazuje w świat, w którym bycie ofiarą pedofila lub gwałtu ze strony starszego brata to "mniejsze zło". Gdyby Jamie musiał wybierać, pewnie wolałby to od tego, co go naprawdę spotkało. Bo Jamie jest ofiarą, co też drapieżcy skrzętnie wykorzystywali. Ale seks to niewinne wykroczenie. Tego nauczył go John, nowy facet matki. Bo John zgwałci nie jego ciało lecz duszę. Najpierw zyska jego zaufanie, a potem zacznie przykręcać śrubę. A ponieważ Jamie jest ofiarą, która nie chce nią być dłużej, łatwo poddaje się manipulacji, nie zdając sobie sprawy, że każdy dowód jego męskości, twardości ducha, w rzeczywistości potwierdza, jak słabym jest człowiekiem. Kiedy się zorientuje, będzie już za późno, o wiele za późno. Zresztą uświadomienie sobie tego, co zawsze wiedział, potraktuje jako spełnienie się jego przekonań, przez co zaniecha dalszej walki, bo też po co, skoro taki jest jego los.
Inspirowane historią najsłynniejszego seryjnego mordercy Australii "Snowtown" to studium biologicznego determinizmu, który sprawia, że każdy z nas osobno i wspólnie ma przechlapane. Cierpienie jest naszym światem, zobojętnienie jedyną realną obroną. Bo z losem nie wygrasz, kiedy zapisany jest w genach. Wiara nic nie znaczy. Podobnie rodzina, przyjaciele, bliscy. Justin Kurzel tworzy brutalną, ponurą i niezwykle sugestywną wizję. Jego "Snowtown" wywołuje fizyczny wstręt, nie za sprawą przemocy, którą widać na ekranie, ale za sprawą implikacji, jakie niesie. "Snowtown" to krzyk rozpaczy, że nadziei nie ma, podobnie jak i miłości.
Po tym filmie Justin Kurzel znalazł się na moim radarze. Z niecierpliwością wyczekuję premiery "Makbeta". Jeśli zrobi go na miarę "Snowtown", to może to być jedna z najlepszych adaptacji sztuki Szekspira. Ale jeszcze bardziej ciekaw jestem jego "Assassin's Creed". Natura "Snowtown" nijak ma się do hollywoodzkiego mainstreamu. Zastanawiam się więc, czy Kurzel będzie w stanie odcisnąć na ekranizacji gry swoje piętno, a może da się pożreć studyjnej machinie?
"Snowtown" nie jest jednak sukcesem wyłącznie reżysera. Ma też dwie absolutnie perfekcyjne kreacje aktorskie. Daniel Henshall jest świetny w roli rasowego psychopaty. Podoba mi się to, że nie szarżuje, że nie próbuje z Johna zrobić kolejnego Hannibala Lectera, lecz pozostaje bliższy psychiatrycznej definicji psychopatii. Przez to jest zwodniczo zwyczajny i przerażająco okrutny w swej pozornej przeciętności. Lucas Pittaway popisał się zaś w roli Jamiego. Piekielnie dobrze pokazał beznadziejność egzystencji ofiary, jego słabość, poczucie zdrady i fatalistyczny nihilizm. Obie role zasługują na owacje.
Ocena: 8
Fajny blog, będę wpadać częściej. ;*
OdpowiedzUsuńZapraszam na blogi:
http://wszystko-co-mam-2.blogspot.com/ ŻYWIENIE, DIETY etc.
http://moja-lektura.blogspot.com/ LEKTURY.
Tumblr:
http://die-hard01.tumblr.com MOJE ŻYCIE.
Facebook:
https://www.facebook.com/StopZabijaniuZwierzat?fref=ts ZWIERZĘTA.