Foxcatcher (2014)
Jeśli los sprawił, że zostałeś człowiekiem, to już na starcie jesteś przegrany. Jest bowiem w człowieku coś, co sprawia, że staje się żałosną bestią, że jest ofiarą i sprawcą zarazem, że cierpi i jest źródłem cierpienia. Nie można się tego czegoś pozbyć, bo jest to cecha definiująca istotę ludzką. Nie można z nią też żyć, ponieważ jest źródłem tragedii.
Najlepiej widać to wtedy, kiedy człowiek czegoś pragnie... czegoś lub kogoś. Owo pragnienie u swych źródeł może być szlachetne i wspaniałe, ale zanim dotrze na zewnątrz, zanim zostanie zwerbalizowane lub zrealizowane, zostaje zbrukane przez całe to szambo zwane osobowością. W rezultacie najlepiej byłoby dla nas, gdybyśmy nigdy nie otrzymali tego, czego pragniemy, bo tylko wtedy obiekt pożądania pozostanie nieskalany. Gdy tylko znajdzie się w naszym zasięgu, wtedy nieuchronnie nastąpi jego zniszczenie.
Bennett Miller i Dan Futterman już raz opowiedzieli o tym historię. Był to znakomity "Capote". Teraz wgryźli się temat z nieco innej, szerszej perspektywy. Przez to też wydźwięk filmu jest jeszcze bardziej ponury. Miller i Futterman niezbyt wysoko cenią człowieka. Każda relacja jest zdeformowana, perwersyjna i destrukcyjna: matki z synem (doskonała scena reakcji matki na "wygraną" w zapasach Johna Du Ponta), brata z bratem (David stara się opiekować Markiem, ale w kluczowych momentach zdradził go), mentora i jego podopiecznego (John autentycznie potrzebował przyjaciela, ale nie potrafił tego docenić i od początku wykorzystywał Marka do nadania realnych kształtów fantazji, która nigdy nie będzie niczym więcej jak filmem na kasacie wideo).
Ponurość tej wizji uderza z niezwykłą siłą za sprawą bardzo surowej narracji. Jej twórcy to przebiegłe bestie. Miller ozdobniki dawkuje niczym chemik pracujący nad niebezpiecznym eksperymentem z mieszaniem żrących substancji. Chwilami jednak pojawiają się sekwencje zaskakująco liryczne. To sprawia, że "Foxcatcher" jest dziełem schizofrenicznym, budzącym dyskomfort już samą swoją formą.
Nie jestem przekonany, czy Millerowi udałby się ten film, gdyby nie miał doskonale dobranej obsady. Odtwórcy głównych ról zagrali bezbłędnie, nawet Channing Tatum popisał się niezłą kreacją, być może najlepszą w swojej karierze (w każdym razie jeśli chodzi o role dramatyczne). Najlepiej wypada Ruffalo, który obecnie jest chyba w fantastycznej formie, bo gra bardzo odmienne role i w każdej wypada dobrze.
Wybierałem się na film z duszą na ramieniu. Czekałem na niego trzy lata i moje oczekiwania po genialnym "Capote" były mocno wyśrubowane. Ostatnio zaś niemal wszystkie filmy, z którymi wiązałem jakieś nadziej, okazały się rzeczami słabymi. Na szczęście "Foxcatcher" przerwał tę złą passę. Choć bowiem nie jest aż tak dobry jak "Capote", to wciąż pozostaje porządnie przyrządzonym kawałem filmowego mięcha.
Ocena: 8
Najlepiej widać to wtedy, kiedy człowiek czegoś pragnie... czegoś lub kogoś. Owo pragnienie u swych źródeł może być szlachetne i wspaniałe, ale zanim dotrze na zewnątrz, zanim zostanie zwerbalizowane lub zrealizowane, zostaje zbrukane przez całe to szambo zwane osobowością. W rezultacie najlepiej byłoby dla nas, gdybyśmy nigdy nie otrzymali tego, czego pragniemy, bo tylko wtedy obiekt pożądania pozostanie nieskalany. Gdy tylko znajdzie się w naszym zasięgu, wtedy nieuchronnie nastąpi jego zniszczenie.
Bennett Miller i Dan Futterman już raz opowiedzieli o tym historię. Był to znakomity "Capote". Teraz wgryźli się temat z nieco innej, szerszej perspektywy. Przez to też wydźwięk filmu jest jeszcze bardziej ponury. Miller i Futterman niezbyt wysoko cenią człowieka. Każda relacja jest zdeformowana, perwersyjna i destrukcyjna: matki z synem (doskonała scena reakcji matki na "wygraną" w zapasach Johna Du Ponta), brata z bratem (David stara się opiekować Markiem, ale w kluczowych momentach zdradził go), mentora i jego podopiecznego (John autentycznie potrzebował przyjaciela, ale nie potrafił tego docenić i od początku wykorzystywał Marka do nadania realnych kształtów fantazji, która nigdy nie będzie niczym więcej jak filmem na kasacie wideo).
Ponurość tej wizji uderza z niezwykłą siłą za sprawą bardzo surowej narracji. Jej twórcy to przebiegłe bestie. Miller ozdobniki dawkuje niczym chemik pracujący nad niebezpiecznym eksperymentem z mieszaniem żrących substancji. Chwilami jednak pojawiają się sekwencje zaskakująco liryczne. To sprawia, że "Foxcatcher" jest dziełem schizofrenicznym, budzącym dyskomfort już samą swoją formą.
Nie jestem przekonany, czy Millerowi udałby się ten film, gdyby nie miał doskonale dobranej obsady. Odtwórcy głównych ról zagrali bezbłędnie, nawet Channing Tatum popisał się niezłą kreacją, być może najlepszą w swojej karierze (w każdym razie jeśli chodzi o role dramatyczne). Najlepiej wypada Ruffalo, który obecnie jest chyba w fantastycznej formie, bo gra bardzo odmienne role i w każdej wypada dobrze.
Wybierałem się na film z duszą na ramieniu. Czekałem na niego trzy lata i moje oczekiwania po genialnym "Capote" były mocno wyśrubowane. Ostatnio zaś niemal wszystkie filmy, z którymi wiązałem jakieś nadziej, okazały się rzeczami słabymi. Na szczęście "Foxcatcher" przerwał tę złą passę. Choć bowiem nie jest aż tak dobry jak "Capote", to wciąż pozostaje porządnie przyrządzonym kawałem filmowego mięcha.
Ocena: 8
Smutny ten film bardzo. O takiej wielkiej pustce w miejscu serca i głowy. Świetnie z tą pustką śnieg ostatnich scen mi się komponował.
OdpowiedzUsuń