Body/Ciało (2015)
Co za dużo to i świnia nie zeżre, ale najwyraźniej widownia na Berlinale owszem. W najnowszym filmie Małgorzacie Szumowskiej puściły wszelkie hamulce i bez żadnego skrępowania oddaje się orgiastycznej kontemplacji mrocznej natury człowieka i dywagacjom egzystencjalnym. Efekt przeraził mnie swoim podniosłym ciężarem, którego nie były w stanie rozładować komediowe wstawki i zaskakująco dobre aktorstwo.
W zasadzie Szumowska w "Body/Ciało" nie wychodzi poza krąg swoich wcześniejszych filmowych zainteresowań. Różnice polega na tym, że i w "33 scenach z życia" i w "W imię..." koncentrowała się na jednym aspekcie, a drugi był tłem, dodatkiem. Tu jest inaczej i niestety gorzej. Nie mogłem znieść tych aluzji do bezsensownych mordów. Jeszcze gorszy jest wątek z duchami, który zaprezentowany został z finezją słonia próbującego tańczyć balet w magazynie pełnym łabędzich pisklaków.
Szumowska oferuje prawdziwą rzeź niewiniątek. A narzędziem zbrodni są zdjęcia, które do tej pory były zawsze bardzo silnym elementem jej filmów. Tu jednak zdjęcia wcale nie wydają się piękne, lecz raczej wulgarne. Szczytem kiczu jest scena, w której widzimy jedną z bohaterek siedzącą na tle okna i właśnie wschodzi słońce. To naprawdę zabolało.
Za to aktorsko jestem pod olbrzymim wrażeniem. Ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że są to kreacje teatralne (co w polskim kinie jest przecież regułą). Nawet w sytuacjach, w których aktorzy odgrywają pretensjonalne i wydumane scenki. Zarówno Maja Ostaszewska jak i Janusz Gajos nie dali się złapać w scenariuszowe sidła. Dziękuję im za to. Bez nich nie byłbym chyba w stanie dotrwać do końca seansu.
Ocena: 3
W zasadzie Szumowska w "Body/Ciało" nie wychodzi poza krąg swoich wcześniejszych filmowych zainteresowań. Różnice polega na tym, że i w "33 scenach z życia" i w "W imię..." koncentrowała się na jednym aspekcie, a drugi był tłem, dodatkiem. Tu jest inaczej i niestety gorzej. Nie mogłem znieść tych aluzji do bezsensownych mordów. Jeszcze gorszy jest wątek z duchami, który zaprezentowany został z finezją słonia próbującego tańczyć balet w magazynie pełnym łabędzich pisklaków.
Szumowska oferuje prawdziwą rzeź niewiniątek. A narzędziem zbrodni są zdjęcia, które do tej pory były zawsze bardzo silnym elementem jej filmów. Tu jednak zdjęcia wcale nie wydają się piękne, lecz raczej wulgarne. Szczytem kiczu jest scena, w której widzimy jedną z bohaterek siedzącą na tle okna i właśnie wschodzi słońce. To naprawdę zabolało.
Za to aktorsko jestem pod olbrzymim wrażeniem. Ani przez chwilę nie miałem wrażenia, że są to kreacje teatralne (co w polskim kinie jest przecież regułą). Nawet w sytuacjach, w których aktorzy odgrywają pretensjonalne i wydumane scenki. Zarówno Maja Ostaszewska jak i Janusz Gajos nie dali się złapać w scenariuszowe sidła. Dziękuję im za to. Bez nich nie byłbym chyba w stanie dotrwać do końca seansu.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz