Serena (2014)
Jeszcze kilka lat temu Susanne Bier wyznaczała standardy kina duńskiego i światowego. A teraz stała się wyrobnikiem, który odbębnia swoje i o nic więcej się nie troszczy.
Widać to wyraźnie w "Serenie", w której jedynie forma została jako tako dopracowana. Stąd też najlepiej wypadają zdjęcia, kostiumy i scenografie. Reszta okazuje się mirażem, który rozwiewa się przy bliższym przyjrzeniu się. Dlatego przez pierwsze 30 minut wydawało mi się, że głosy, które narzekały na film, są mocno przesadzone. Pierwszy akt wydał mi się bardzo dobrze zrobiony, przywodząc na myśl najlepsze kino poetyckie.
Ale potem okazało się, że Bier nie snuje opowieści dla snucia, wzbudzania w widzu emocji. "Serena" okazuje się bardzo klasycznym melodramatem, którego bohaterami są osoby targane silnymi namiętnościami. Problem w tym, że mogę się tego domyślić z sekwencji zdarzeń, ale nie z gry aktorskiej czy reżyserii. "Serena" jest całkowicie pozbawiona emocji. Są one przez aktorów odgrywane, ale niestety wychodzi z tego zestaw mechanicznych min lub spojrzeń spode łba. Nie poczułem ambiwalentnej relacji Buchanana i George'a, George'a i matki jego bękarta, a wreszcie Sereny i Gallowaya. Gdyby nie dialogi, nie sposób byłoby się domyślić, że postaci w ogóle są zdolne do przeżywania (a nie tylko udawania) emocji.
Ponieważ Bier nie udało się nasycić opowieści uczuciową intensywnością, film staje się rozwlekły, nudny, wręcz usypiający. Wytrwanie do końca wymaga sporego samozaparcia. A kiedy dochodzi do finału, to wygląda on tak źle, że gdybym nie wiedział, kto odpowiada za reżyserię, to uznałbym, iż jest to dzieło idioty.
Ocena: 4
Widać to wyraźnie w "Serenie", w której jedynie forma została jako tako dopracowana. Stąd też najlepiej wypadają zdjęcia, kostiumy i scenografie. Reszta okazuje się mirażem, który rozwiewa się przy bliższym przyjrzeniu się. Dlatego przez pierwsze 30 minut wydawało mi się, że głosy, które narzekały na film, są mocno przesadzone. Pierwszy akt wydał mi się bardzo dobrze zrobiony, przywodząc na myśl najlepsze kino poetyckie.
Ale potem okazało się, że Bier nie snuje opowieści dla snucia, wzbudzania w widzu emocji. "Serena" okazuje się bardzo klasycznym melodramatem, którego bohaterami są osoby targane silnymi namiętnościami. Problem w tym, że mogę się tego domyślić z sekwencji zdarzeń, ale nie z gry aktorskiej czy reżyserii. "Serena" jest całkowicie pozbawiona emocji. Są one przez aktorów odgrywane, ale niestety wychodzi z tego zestaw mechanicznych min lub spojrzeń spode łba. Nie poczułem ambiwalentnej relacji Buchanana i George'a, George'a i matki jego bękarta, a wreszcie Sereny i Gallowaya. Gdyby nie dialogi, nie sposób byłoby się domyślić, że postaci w ogóle są zdolne do przeżywania (a nie tylko udawania) emocji.
Ponieważ Bier nie udało się nasycić opowieści uczuciową intensywnością, film staje się rozwlekły, nudny, wręcz usypiający. Wytrwanie do końca wymaga sporego samozaparcia. A kiedy dochodzi do finału, to wygląda on tak źle, że gdybym nie wiedział, kto odpowiada za reżyserię, to uznałbym, iż jest to dzieło idioty.
Ocena: 4
Komentarze
Prześlij komentarz