Warsaw by Night (2014)
Wyobraźcie sobie czworaczki syjamskie: cztery główki, sześć rąk, trzy nogi. Jeśli potraficie sobie to wyobrazić, to mniej więcej wiecie, czym jest "Warsaw by Night". Choć rzeczywistość jest gorsza. Czworaczki syjamskie można bowiem uznać za wypadek, za nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Tego samego nie można powiedzieć o filmie. On został stworzony w takiej formie z pełną premedytacją.
Po wyjściu z kina miałem kompletny mętlik w głowie. Nie byłem w stanie zrozumieć, co też twórcy chcieli tym filmem osiągnąć. "Warsaw by Night" nie jest bowiem wcale próbą opowiedzenia o kobiecych uczuciach. Chyba że reżyserka oraz scenarzysta chcą przekonać widzów, że kobiety są niezwykle nieskomplikowanymi istotami. Choć bowiem jest tu wiele żeńskich postaci, to wszystkie zachowują się według tego samego klucza. Nie ma tu żadnej różnorodności, poza powierzchownymi odmiennościami w kolorze włosów, ostrości makijażu czy strojach. Co gorsza wszystkie cztery nowelki opowiedziane zostały "na jedno kopyto". Celińska mogłaby się zamienić miejscami z Mazurek i naprawdę nic by to w filmie nie zmieniło. Zero niuansowania, zero urozmaicenia, wszystko zlewa się tu w jedną zupę prebiotyczną. (A może o to chodziło? W końcu wszystkie nowelki łączy ze sobą postać bilokującego taksówkarza).
Ktokolwiek wymyślił hasło "Kobiety kochają mocniej", najwyraźniej nie oglądał filmu. W "Warsaw by Night" to właśnie mężczyźni wykazują się większą zaciętością i intensywnością emocjonalną. Wyjątkiem jest może postać grana przez Celińską, ale i tu mam wątpliwości. Jej były wydaje się równie silnie zaangażowany emocjonalnie (choć w przeciwieństwie do niej, jego uczucie skierowane jest do kogoś innego).
"Warsaw by Night" nie jest też filmem o Warszawie. Chyba że reżyserka chciała powiedzieć, że stolica nie ma charakteru. Bo to, co widzimy na ekranie jest kompletnie bezpłciowe, banalne, nudne i puste. Do tego wszystkiego Warszawa sprowadza się tu do kilku uliczek (głównie pomiędzy Mostem Śląsko-Dąbrowskim a Poniatoszczakiem). Po raz kolejny okazuje się, że polscy twórcy nie potrafią opowiadać o miejscach, nie są w stanie uchwycić nic poza pocztówkowymi pejzażami i potwierdzeniem kilku stereotypów (ten sam problem był i w filmie "Miasto 44").
Problemem "Warsaw by Night" jest też bałagan w samym wykonaniu. Jest w tym filmie kilka pięknych ujęć (np. Kuna na tle białej ściany i czarnego wejścia). Ale choć same w sobie zachwycają, to jednocześnie irytują, ponieważ nie pasują do sąsiadujących obrazów. Wygląda to tak, jakby twórcom brakowało wizji całość i zamiast tego skupiali się na szczegółach bez baczenia, czy pasuje to do reszty.
Najmniej mogę zarzucić obsadzie aktorskiej, która zagrała całkiem dobrze, tyle tylko że wcale nie filmowo. Większość rozmów (Kuna-Kulig, Maja-Simlat, Celińska-Dziędziel) poprowadzona została w sposób bardzo teatralnych. Zwłaszcza w przypadku Kuny i Kulig miałem poczucie, że zamiast na ekran wpatruję się w scenę. Gdyby cały film miał formę inscenizacyjną (na przykład coś w stylu Greenawaya), te rozmowy pasowałyby idealnie, ale forma "Warsaw by Night" jest zupełnie inna, więc gra aktorska "gryzie się" z całą resztą.
Ocena: 3
Po wyjściu z kina miałem kompletny mętlik w głowie. Nie byłem w stanie zrozumieć, co też twórcy chcieli tym filmem osiągnąć. "Warsaw by Night" nie jest bowiem wcale próbą opowiedzenia o kobiecych uczuciach. Chyba że reżyserka oraz scenarzysta chcą przekonać widzów, że kobiety są niezwykle nieskomplikowanymi istotami. Choć bowiem jest tu wiele żeńskich postaci, to wszystkie zachowują się według tego samego klucza. Nie ma tu żadnej różnorodności, poza powierzchownymi odmiennościami w kolorze włosów, ostrości makijażu czy strojach. Co gorsza wszystkie cztery nowelki opowiedziane zostały "na jedno kopyto". Celińska mogłaby się zamienić miejscami z Mazurek i naprawdę nic by to w filmie nie zmieniło. Zero niuansowania, zero urozmaicenia, wszystko zlewa się tu w jedną zupę prebiotyczną. (A może o to chodziło? W końcu wszystkie nowelki łączy ze sobą postać bilokującego taksówkarza).
Ktokolwiek wymyślił hasło "Kobiety kochają mocniej", najwyraźniej nie oglądał filmu. W "Warsaw by Night" to właśnie mężczyźni wykazują się większą zaciętością i intensywnością emocjonalną. Wyjątkiem jest może postać grana przez Celińską, ale i tu mam wątpliwości. Jej były wydaje się równie silnie zaangażowany emocjonalnie (choć w przeciwieństwie do niej, jego uczucie skierowane jest do kogoś innego).
"Warsaw by Night" nie jest też filmem o Warszawie. Chyba że reżyserka chciała powiedzieć, że stolica nie ma charakteru. Bo to, co widzimy na ekranie jest kompletnie bezpłciowe, banalne, nudne i puste. Do tego wszystkiego Warszawa sprowadza się tu do kilku uliczek (głównie pomiędzy Mostem Śląsko-Dąbrowskim a Poniatoszczakiem). Po raz kolejny okazuje się, że polscy twórcy nie potrafią opowiadać o miejscach, nie są w stanie uchwycić nic poza pocztówkowymi pejzażami i potwierdzeniem kilku stereotypów (ten sam problem był i w filmie "Miasto 44").
Problemem "Warsaw by Night" jest też bałagan w samym wykonaniu. Jest w tym filmie kilka pięknych ujęć (np. Kuna na tle białej ściany i czarnego wejścia). Ale choć same w sobie zachwycają, to jednocześnie irytują, ponieważ nie pasują do sąsiadujących obrazów. Wygląda to tak, jakby twórcom brakowało wizji całość i zamiast tego skupiali się na szczegółach bez baczenia, czy pasuje to do reszty.
Najmniej mogę zarzucić obsadzie aktorskiej, która zagrała całkiem dobrze, tyle tylko że wcale nie filmowo. Większość rozmów (Kuna-Kulig, Maja-Simlat, Celińska-Dziędziel) poprowadzona została w sposób bardzo teatralnych. Zwłaszcza w przypadku Kuny i Kulig miałem poczucie, że zamiast na ekran wpatruję się w scenę. Gdyby cały film miał formę inscenizacyjną (na przykład coś w stylu Greenawaya), te rozmowy pasowałyby idealnie, ale forma "Warsaw by Night" jest zupełnie inna, więc gra aktorska "gryzie się" z całą resztą.
Ocena: 3
Komentarze
Prześlij komentarz