Hercules (2014)
Kiedy "Hercules" wszedł do naszych kin, nie miałem najmniejszej ochoty go oglądać. Teraz jednak postanowiłem dać mu szansę. Mój instynkt mógł mnie przecież zawieść i film mógł okazać się fajną rozrywką. A jednak moje przeczucia były właściwe. Brett Ratner dokonał rzezi materiału wyjściowego. Jego "Hercules" wydaje się ledwie zarysem historii, która mogła stać się wstępem dla scenariusza epickiego widowiska.
Jestem fanem kina spod znaku peplum, więc zdecydowanie nie można mnie posądzać o to, że mam wobec tego rodzaju historii wygórowane wymagania. W zasadzie oczekuję tylko jednego: braku pretensjonalności. A to można osiągnąć nawet przy niewielkim budżecie. Wystarczy bawić się fabułą, postaciami i radością tą zarazić widzów. Ratner niestety wolał zalać ekran efektami z komputera, które zniszczyły szansę na stworzenie dobrego klimatu. W filmie brakuje też czarnych charakterów. Ujawniają się (choć tak naprawdę powinienem napisać to w cudzysłowie, bo przecież chyba nikt nie miał wątpliwości kto jest rzeczywistym wrogiem Herkulesa) dopiero w finale, więc ich pojawienie się nie robi większego wrażenia.
Całość, mimo kilku scen batalistycznych, jest też zwyczajnie nudna. Więcej ekscytacji dostarczyłoby mi oglądanie relacji na żywo z partii szachów. W kilku scenach widać niezdarne próby tworzenia humorystycznych przerywników. Ale nawet usilne starania Iana McShane'a nie wystarczyły, by wywołać u mnie choćby cień uśmiechu.
"Hercules" to produkt pozbawiony własnego charakteru. Bazuje na cudzych pomysłach i w dodatku realizuje je gorzej niż wyglądały w oryginałach. To grzech niewybaczalny.
Ocena: 2
Jestem fanem kina spod znaku peplum, więc zdecydowanie nie można mnie posądzać o to, że mam wobec tego rodzaju historii wygórowane wymagania. W zasadzie oczekuję tylko jednego: braku pretensjonalności. A to można osiągnąć nawet przy niewielkim budżecie. Wystarczy bawić się fabułą, postaciami i radością tą zarazić widzów. Ratner niestety wolał zalać ekran efektami z komputera, które zniszczyły szansę na stworzenie dobrego klimatu. W filmie brakuje też czarnych charakterów. Ujawniają się (choć tak naprawdę powinienem napisać to w cudzysłowie, bo przecież chyba nikt nie miał wątpliwości kto jest rzeczywistym wrogiem Herkulesa) dopiero w finale, więc ich pojawienie się nie robi większego wrażenia.
Całość, mimo kilku scen batalistycznych, jest też zwyczajnie nudna. Więcej ekscytacji dostarczyłoby mi oglądanie relacji na żywo z partii szachów. W kilku scenach widać niezdarne próby tworzenia humorystycznych przerywników. Ale nawet usilne starania Iana McShane'a nie wystarczyły, by wywołać u mnie choćby cień uśmiechu.
"Hercules" to produkt pozbawiony własnego charakteru. Bazuje na cudzych pomysłach i w dodatku realizuje je gorzej niż wyglądały w oryginałach. To grzech niewybaczalny.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz