How I Live Now (2013)
Młodość. To egocentryczne skoncentrowanie na sobie i własnych potrzebach/problemach jest zarazem błogosławieństwem i przekleństwem. Z jednej strony pomaga przetrwać szok związany z upadkiem świata, jaki znamy. Kiedy reszta kraju popada w chaos wojny, Daisy i jej młode kuzynostwo spędza idylliczne lato na prowincji. Nie wiedzą jeszcze, czym jest strach, konsekwencje jądrowej eksplozji, przemoc. Z drugiej strony, kiedy rzeczywistość w końcu w nich uderzy, będą bezbronni wobec tego, co im zgotuje los. Przetrwanie przestaje być kwestią umiejętności, a staje się wyrokiem przypadku. Jednym on sprzyja, innym nie.
Do tej pory miałem całkiem dobre zdanie o Kevinie Macdonaldzie. Wydawało mi się, że kręci solidne filmy i nawet "Dziewiąty legion" przy wszystkich swoich wadach zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Tym razem było inaczej. Choć początek nic złego nie zapowiadał. Pierwsze pół godziny bardzo mi się spodobało. Spojrzenie na rozpad świata przez pryzmat doświadczeń nastolatków, niby zaradnych a jednocześnie bezgranicznie naiwnych, był powiewem świeżości. Niestety później film zaczął na moich oczach zmieniać się w szambo. Zdumiało mnie ekspresowe tempo deterioracji fabuły. Solidna, lekko liryczna opowieść, zmieniła się w głupotę o irytujących bohaterach, niewiarygodnych splotach okoliczności i przyprawiającym o mdłości sentymentalizmie. Nawet zdjęcia w pewnym momencie zaczęły mnie irytować przywodząc na myśl wszystko, co najgorsze w artystycznym kinie maczającym palce w gatunkowym sosie. A już ostatnie 10 minut wystawiły moją cierpliwość na próbę, której nie przetrwałbym nawet uzbrojony w niezmierzone pokłady dobrej woli.
Cóż, nie dziwię się, że instynkt od półtora roku skłaniał mnie do odkładania na później obejrzenia filmu. Szkoda, że tym razem go nie posłuchałem.
Ocena: 2
Do tej pory miałem całkiem dobre zdanie o Kevinie Macdonaldzie. Wydawało mi się, że kręci solidne filmy i nawet "Dziewiąty legion" przy wszystkich swoich wadach zrobił na mnie pozytywne wrażenie. Tym razem było inaczej. Choć początek nic złego nie zapowiadał. Pierwsze pół godziny bardzo mi się spodobało. Spojrzenie na rozpad świata przez pryzmat doświadczeń nastolatków, niby zaradnych a jednocześnie bezgranicznie naiwnych, był powiewem świeżości. Niestety później film zaczął na moich oczach zmieniać się w szambo. Zdumiało mnie ekspresowe tempo deterioracji fabuły. Solidna, lekko liryczna opowieść, zmieniła się w głupotę o irytujących bohaterach, niewiarygodnych splotach okoliczności i przyprawiającym o mdłości sentymentalizmie. Nawet zdjęcia w pewnym momencie zaczęły mnie irytować przywodząc na myśl wszystko, co najgorsze w artystycznym kinie maczającym palce w gatunkowym sosie. A już ostatnie 10 minut wystawiły moją cierpliwość na próbę, której nie przetrwałbym nawet uzbrojony w niezmierzone pokłady dobrej woli.
Cóż, nie dziwię się, że instynkt od półtora roku skłaniał mnie do odkładania na później obejrzenia filmu. Szkoda, że tym razem go nie posłuchałem.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz