Journal d'une femme de chambre (2015)
Nie jestem szczególnie wielkim fanem twórczości Benoîta Jacquota i po tym filmie zdecydowanie to się nie zmieni. "Dziennik panny służącej" jest dla mnie opowieścią na wskroś fałszywą. Nie uwierzyłem w ani jedną rzecz, jaką reżyser mi pokazał. Wszystko jest tu sztuczne, wyolbrzymione, a jednocześnie kompletnie rozmazane. Ten paradoks najlepiej widać na przykładzie relacji Célestine z Josephem. Więź ich łącząca jest wyraźnie akcentowana od ich pierwszego spotkania. Zarazem jednak trudno wyczuć między nimi jakąkolwiek nić emocjonalnego porozumienia. Wszystko rozgrywa się tu na poziomie obrazów. Ale są one puste.
Po przeczytaniu powyższego może się wydawać, że po prostu reżyser był nieudolny, że zabrakło mu umiejętności, by finezyjnie opowiedzieć historię Célestine. Niestety prawda jest znacznie gorsza. Wszystko wskazuje bowiem na to, że "Dziennik panny służące" wygląda tak jak wygląda, bo Jacquot z premedytacją tak go nakręcił. I tego właśnie nie mogę pojąć. Ostre najazdy kamery rodem z taniej telenoweli kolumbijskiej, dziwaczna potrzeba kręcenia z ręki oraz posiłkowanie się montażem typowym dla reportaży interwencyjnych – te wszystkie zabiegi sprawiają, że każda scena wydaje się kłamstwem, inscenizacją inscenizacji. Chwilami zastanawiałem się, czy przypadkiem Jacquot nie chciał nakręcić pastiszu tyle że w wersji "high-artowej". Jeśli rzeczywiście taki miał cel, to jego dzieło jest zbyt snobistyczne i pretensjonalne jak na mój gust. Dlatego też z kina wyszedłem mocno sfrustrowany. To zdecydowanie nie jest moje kino.
Ocena: 2
Po przeczytaniu powyższego może się wydawać, że po prostu reżyser był nieudolny, że zabrakło mu umiejętności, by finezyjnie opowiedzieć historię Célestine. Niestety prawda jest znacznie gorsza. Wszystko wskazuje bowiem na to, że "Dziennik panny służące" wygląda tak jak wygląda, bo Jacquot z premedytacją tak go nakręcił. I tego właśnie nie mogę pojąć. Ostre najazdy kamery rodem z taniej telenoweli kolumbijskiej, dziwaczna potrzeba kręcenia z ręki oraz posiłkowanie się montażem typowym dla reportaży interwencyjnych – te wszystkie zabiegi sprawiają, że każda scena wydaje się kłamstwem, inscenizacją inscenizacji. Chwilami zastanawiałem się, czy przypadkiem Jacquot nie chciał nakręcić pastiszu tyle że w wersji "high-artowej". Jeśli rzeczywiście taki miał cel, to jego dzieło jest zbyt snobistyczne i pretensjonalne jak na mój gust. Dlatego też z kina wyszedłem mocno sfrustrowany. To zdecydowanie nie jest moje kino.
Ocena: 2
Komentarze
Prześlij komentarz