Danny Collins (2015)
Bardzo miła niespodzianka. Spodziewałem się kolejnego identycznego filmu niezależnego, których mam już po dziurki w nosie. Wybrałem się na "Idola" trochę z musu, za sprawą obsady. I choć rzeczywiście jest to standard kina indie, to tym razem całość chwyciła mnie za serce.
Dlaczego tak się stało? To proste: chemia między aktorami. Al Pacino sam w sobie okazał się doskonały. Jego manieryzmy, które ostatnio tak mnie denerwowały, tu sprawdziły się idealnie (w końcu gra idola, który od 30 lat nic tylko odrywa kupony od swojej sławy). A chwilami potrafił błysnąć pierwszorzędnym aktorstwem. Jednak to duety z jego udziałem tworzyły niezapomniany klimat tego filmu. Pacino-Bening, Pacino-Cannavale i Pacino-Plummer: jest w nich humor, emocje, wzruszenia i sporo prawdy o ludziach.
"Idol" okazał się na swój sposób piękną przypowieścią o tchórzu, który zdobył więcej niż mógł unieść. Przez to stał się niewolnikiem machiny, która przemieniła go w produkt wypruty z wszelkiej oryginalności i własnego "ja". Uratować może jedynie drobny kawałek tego, kim był/jest. Ale i nawet tę walkę o własne przetrwanie może z łatwością przegrać... Być może reżyser chciał przez to powiedzieć, że prawdziwym idolem mas może być wyłącznie człowiek słaby, który zostanie schwytany na smycz sławy i którym kontroluje się manipulując strachem, że może stracić przychylność publiki.
Bardzo dobrze mi się to wszystko oglądało. Dana Fogelmana kojarzyłem dotąd z projektów, do których pisał scenariusze. Jeśli jednak takim jest reżyserem jak tu, to niech częściej kręci filmy.
Ocena: 7
Dlaczego tak się stało? To proste: chemia między aktorami. Al Pacino sam w sobie okazał się doskonały. Jego manieryzmy, które ostatnio tak mnie denerwowały, tu sprawdziły się idealnie (w końcu gra idola, który od 30 lat nic tylko odrywa kupony od swojej sławy). A chwilami potrafił błysnąć pierwszorzędnym aktorstwem. Jednak to duety z jego udziałem tworzyły niezapomniany klimat tego filmu. Pacino-Bening, Pacino-Cannavale i Pacino-Plummer: jest w nich humor, emocje, wzruszenia i sporo prawdy o ludziach.
"Idol" okazał się na swój sposób piękną przypowieścią o tchórzu, który zdobył więcej niż mógł unieść. Przez to stał się niewolnikiem machiny, która przemieniła go w produkt wypruty z wszelkiej oryginalności i własnego "ja". Uratować może jedynie drobny kawałek tego, kim był/jest. Ale i nawet tę walkę o własne przetrwanie może z łatwością przegrać... Być może reżyser chciał przez to powiedzieć, że prawdziwym idolem mas może być wyłącznie człowiek słaby, który zostanie schwytany na smycz sławy i którym kontroluje się manipulując strachem, że może stracić przychylność publiki.
Bardzo dobrze mi się to wszystko oglądało. Dana Fogelmana kojarzyłem dotąd z projektów, do których pisał scenariusze. Jeśli jednak takim jest reżyserem jak tu, to niech częściej kręci filmy.
Ocena: 7
O, coś dla mnie.
OdpowiedzUsuń