Pixels (2015)
Na "Piksele" wybrałem się pełen najgorszych obaw. Na szczęście większość z nich się nie spełniła. Co wcale nie znaczy, że film pozbawiony jest wad. Ma ich nawet całkiem sporo. Niemniej jednak wśród wielu rzeczy, które nie udało się zrobić poprawnie, są i takie, z którymi trafiono w dziesiątkę.
O dziwo najlepiej wypada część czysto humorystyczna. Niby jest to typowa komedia z Kevinem Jamesem i Adamem Sandlerem. Kto więc zna ich filmy, ten nie będzie zaskoczony ani poziomem dowcipów ani ich tematyką. Ale nawet to nie odebrało mi frajdy. Szczególnie w pierwszej części "Pikseli" jest całkiem sporo zabawnych momentów (pod jednym warunkiem: należy skupiać się na angielskim tekście a nie na polskim "tłumaczeniu", sporo gagów bazuje na grach słownych, tymczasem polski tłumacz wykazał się całkowitym brakiem poczucia humoru i rozwałkował je na placki o poziomie frajdy równym 0).
Sam humor, zwłaszcza że często jest dość przaśny, nie mógł jednak utrzymać ciężaru filmu. Tym bardziej, że już na poziomie pomysłu zrobiono wszystko, by maksymalnie utrudnić sobie życie. Po pierwsze i najważniejsze, od początku wiadomo, jaki będzie finał tej opowieści. A co za tym idzie, rzecz nie może trzymać w napięciu. Niestety Chris Columbus kręcił "Piksele" tak, jakby to była szalona przygoda, a losy bohaterów do końca pozostawały niewiadomą. Zamiast tego powinien był się skupić na wrzuceniu większej liczby odniesień do anachronicznych lat 80. Niby jest ich całkiem sporo, ale i tak – przynajmniej dla mnie – za mało. Z tego też powodu ostatni akt zawodzi, wydaje się wymuszony i pozbawiony ikry. Wszystko, co najlepsze już się wydarzyło i nie zostało twórcom nic, jak tylko biegiem dobrnąć do napisów końcowych.
Niestety największą wadą jest sam stosunek twórców do kultury geeków i nerdów. Teoretycznie nie powinienem tu na nic narzekać. W końcu "Piksele" są wielką pochwałą tych wszystkich, którzy odstają od tego co uważa się za społeczną normę. Twórcy zrobili z nich zbawicieli, bohaterów, czyniąc tym samym wielki krok ku akceptacji odmienności.
Piękna wizja, prawda? Szkoda tylko, że nie jest prawdziwa. Czwórka nerdów z tego filmu jest ofiarami losu jakich mało. Ich jedyną pozytywną cechą jest to, że są sympatyczni. Są pariasami i tak należy ich traktować. Swoją przydatność i wartość muszą dopiero udowodni. Muszą się usprawiedliwić się za wybory życiowe, jakich dokonali i dopiero wtedy mogą dostąpić zaszczytu bycia zauważonym przez anonimową masę. Trudno to uznać za tolerancję. Gdyby Chris Columbus i spółka naprawdę chcieli pokazać geeków w innym świetle, to zaczęliby od zupełnie innego zaprezentowania postaci. Z tego też powodu "Piksele" wcale nie pomagają "wykluczonym", lecz przeciwnie wyrządzają im krzywdę. Na szczęście gdzie indziej można znaleźć naprawdę pozytywne przykłady (Geek and Sundry).
Ocena: 6
O dziwo najlepiej wypada część czysto humorystyczna. Niby jest to typowa komedia z Kevinem Jamesem i Adamem Sandlerem. Kto więc zna ich filmy, ten nie będzie zaskoczony ani poziomem dowcipów ani ich tematyką. Ale nawet to nie odebrało mi frajdy. Szczególnie w pierwszej części "Pikseli" jest całkiem sporo zabawnych momentów (pod jednym warunkiem: należy skupiać się na angielskim tekście a nie na polskim "tłumaczeniu", sporo gagów bazuje na grach słownych, tymczasem polski tłumacz wykazał się całkowitym brakiem poczucia humoru i rozwałkował je na placki o poziomie frajdy równym 0).
Sam humor, zwłaszcza że często jest dość przaśny, nie mógł jednak utrzymać ciężaru filmu. Tym bardziej, że już na poziomie pomysłu zrobiono wszystko, by maksymalnie utrudnić sobie życie. Po pierwsze i najważniejsze, od początku wiadomo, jaki będzie finał tej opowieści. A co za tym idzie, rzecz nie może trzymać w napięciu. Niestety Chris Columbus kręcił "Piksele" tak, jakby to była szalona przygoda, a losy bohaterów do końca pozostawały niewiadomą. Zamiast tego powinien był się skupić na wrzuceniu większej liczby odniesień do anachronicznych lat 80. Niby jest ich całkiem sporo, ale i tak – przynajmniej dla mnie – za mało. Z tego też powodu ostatni akt zawodzi, wydaje się wymuszony i pozbawiony ikry. Wszystko, co najlepsze już się wydarzyło i nie zostało twórcom nic, jak tylko biegiem dobrnąć do napisów końcowych.
Niestety największą wadą jest sam stosunek twórców do kultury geeków i nerdów. Teoretycznie nie powinienem tu na nic narzekać. W końcu "Piksele" są wielką pochwałą tych wszystkich, którzy odstają od tego co uważa się za społeczną normę. Twórcy zrobili z nich zbawicieli, bohaterów, czyniąc tym samym wielki krok ku akceptacji odmienności.
Piękna wizja, prawda? Szkoda tylko, że nie jest prawdziwa. Czwórka nerdów z tego filmu jest ofiarami losu jakich mało. Ich jedyną pozytywną cechą jest to, że są sympatyczni. Są pariasami i tak należy ich traktować. Swoją przydatność i wartość muszą dopiero udowodni. Muszą się usprawiedliwić się za wybory życiowe, jakich dokonali i dopiero wtedy mogą dostąpić zaszczytu bycia zauważonym przez anonimową masę. Trudno to uznać za tolerancję. Gdyby Chris Columbus i spółka naprawdę chcieli pokazać geeków w innym świetle, to zaczęliby od zupełnie innego zaprezentowania postaci. Z tego też powodu "Piksele" wcale nie pomagają "wykluczonym", lecz przeciwnie wyrządzają im krzywdę. Na szczęście gdzie indziej można znaleźć naprawdę pozytywne przykłady (Geek and Sundry).
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz