Terminator Genisys (2015)
Z "Terminator: Genisys" mam ten sam problem, co wcześniej z "Avengers: Czas Ultrona": za dużo jest tu gadania po próżnicy, za mało fabuły. Jednak produkcja Marvela zdecydowanie bardziej mnie tym irytowała. Pewnie dlatego, że jest to już "enta" część niekończącej się opowieści. Tymczasem "Genisys" jest dopiero początkiem (który – sądząc po wynikach finansowych – może być też przedwczesnym końcem).
Nowy "Terminator" to w 2/3 worldbuilding. Twórcy budują mitologię, bajdurzą na temat wydarzeń, które miały miejsca, ale nie miały, nie miały miejsca, ale i tak są pamiętane, które być może się wydarzyły albo też nie. Jakby tego było mało, mamy jeszcze wykłady profesora T-800 na temat paradoksów czasoprzestrzeni. Ochrona Sary Connor musiała być dla Terminatora mało wymagającym zajęciem i najwyraźniej miał czas zrobić habilitację z fizyki kwantowej. Kolejną 1/4 filmu stanowią odniesienia do pierwszych dwóch "Terminatorów" oraz efekciarskie nawalanki i pościgi. To zostawia na właściwą fabułę jakieś 9% czasu. Niewiele. I dlatego też sama historia jest miałka i trudno się w nią wciągnąć.
Ja rozumiem, że twórcy zafascynowani serią chcieli stworzyć intrygujący świat. Ale w ten sposób udowodnili, że kompletnie nie zrozumieli dlaczego pierwsze dwa filmy były fenomenem. I "Terminator" i "Dzień Sądu" bazowały przede wszystkim na historii. Fakt, że za każdym razem była ona banalnie prosta (ktoś jest zagrożony, ktoś na kogoś poluje, ktoś się broni) nie ma tu większego znaczenia - proste historie często się w kinie komercyjnym sprawdzają przez swą uniwersalność. Cały świat, ta "mityczna" mitologia, sprowadzała się do mało sprecyzowanej idei, że Skynet przejął władzę nad światem i jedynym człowiekiem, którego się boi jest John Connor, syn Sary. Cała reszta była albo w sferze domysłów albo też była nakreślona bardzo ale to bardzo prowizorycznie. Dlatego też, kiedy twórcy "Genisys" większość wysiłku włożyli w budowanie intrygi, świata i odniesień do serii, to po prostu strzelili sobie w stopę.
Mimo to "Terminator: Genisys" okazał się zaskakująco przyjemny w oglądaniu. Owszem, jest głupiutką bajeczką dla nastoletnich chłopców, do tego nie tak efektowną jak "Szybcy i wściekli 7" (choć John Connor mógłby być spokrewniony z Deckardem Shawem – obaj mają zdolność do wyskakiwania spod ziemi w najmniej spodziewanych a zarazem najdogodniejszych dla nich momentach) ani zabawną jak "Strażnicy Galaktyki", ale mimo wszystko, kiedy wyłączy się myślenie, można się na niej dobrze bawić.
Ocena: 6
Nowy "Terminator" to w 2/3 worldbuilding. Twórcy budują mitologię, bajdurzą na temat wydarzeń, które miały miejsca, ale nie miały, nie miały miejsca, ale i tak są pamiętane, które być może się wydarzyły albo też nie. Jakby tego było mało, mamy jeszcze wykłady profesora T-800 na temat paradoksów czasoprzestrzeni. Ochrona Sary Connor musiała być dla Terminatora mało wymagającym zajęciem i najwyraźniej miał czas zrobić habilitację z fizyki kwantowej. Kolejną 1/4 filmu stanowią odniesienia do pierwszych dwóch "Terminatorów" oraz efekciarskie nawalanki i pościgi. To zostawia na właściwą fabułę jakieś 9% czasu. Niewiele. I dlatego też sama historia jest miałka i trudno się w nią wciągnąć.
Ja rozumiem, że twórcy zafascynowani serią chcieli stworzyć intrygujący świat. Ale w ten sposób udowodnili, że kompletnie nie zrozumieli dlaczego pierwsze dwa filmy były fenomenem. I "Terminator" i "Dzień Sądu" bazowały przede wszystkim na historii. Fakt, że za każdym razem była ona banalnie prosta (ktoś jest zagrożony, ktoś na kogoś poluje, ktoś się broni) nie ma tu większego znaczenia - proste historie często się w kinie komercyjnym sprawdzają przez swą uniwersalność. Cały świat, ta "mityczna" mitologia, sprowadzała się do mało sprecyzowanej idei, że Skynet przejął władzę nad światem i jedynym człowiekiem, którego się boi jest John Connor, syn Sary. Cała reszta była albo w sferze domysłów albo też była nakreślona bardzo ale to bardzo prowizorycznie. Dlatego też, kiedy twórcy "Genisys" większość wysiłku włożyli w budowanie intrygi, świata i odniesień do serii, to po prostu strzelili sobie w stopę.
Mimo to "Terminator: Genisys" okazał się zaskakująco przyjemny w oglądaniu. Owszem, jest głupiutką bajeczką dla nastoletnich chłopców, do tego nie tak efektowną jak "Szybcy i wściekli 7" (choć John Connor mógłby być spokrewniony z Deckardem Shawem – obaj mają zdolność do wyskakiwania spod ziemi w najmniej spodziewanych a zarazem najdogodniejszych dla nich momentach) ani zabawną jak "Strażnicy Galaktyki", ale mimo wszystko, kiedy wyłączy się myślenie, można się na niej dobrze bawić.
Ocena: 6
Genisys to taki początek, jak nowi X-Meni. Może i początek, bo restartują serię, ale fabularnie już wyeksploatowany i rozpoczynając nową trylogię nic ciekawego do niej nie włożyli. Po stokroć wolę wrócić do dwóch oryginalnych filmów
OdpowiedzUsuńOczywiście, że lepiej jest obejrzeć jedynkę lub dwójkę. Ale osobiście po Genisys spodziewałem się czego znacznie gorszego.
Usuń