The Disappearance of Eleanor Rigby: Her (2013)
Miałem rację, że "The Disappearance of Eleanor Rigby" należy rozpatrywać jako całość, a nie jako niezależne filmy. Niestety po "Him" liczyłem, że ta całościowa perspektywa sprawi, że podniosę ocenę poszczególnych filmów. Tak się jednak nie stało. A w każdym razie nie w przypadku "Her".
Patrząc całościowo "Him" i "Her" pokazują płciowe różnie w radzeniu sobie z tragedią. I – przynajmniej według reżysera – polegają one na stosunku do czasu. Mężczyzna radzi sobie z nią zakorzeniając się w czasie teraźniejszym, w tu i teraz. Tymczasem kobieta tkwi w przeszłości. Tu i teraz jest pustką, przyszłość jest chaosem nieokreśloności. Jedyny porządek tkwi w tym, co było. Stąd powrót Eleanor do domu rodzinnego, powrót na studia, wspominanie początku związku z Conorem (kluczowe jest to, że scena, od której zaczyna się "Him", tu pojawia się gdzieś w połowie filmu). Teraz rozumiem, dlaczego musiała "zniknąć". Było to jedynie fizykalne potwierdzenie jej stanu ducha. Ona przecież już wcześniej zniknęła z "teraz".
Niestety "Her" samo w sobie jest filmem dość przeciętnym. Coraz bardziej przekonuję się, że Ned Benson nie dorósł filmowo do kręcenia opowieści opartych na rozmowach. Najsłabszym ogniwem "Her" są bowiem dialogi. Słysząc większość z nich przewracałem oczami. Banalność, nieudolność i pretensjonalność królowała na ekranie. Od czasu do czasu pojawiały się ciekawsze momenty sugerujące, że błędy mogą wynikać z faktu, że Benson dopiero zaczyna swoją przygodę z kręceniem pełnometrażowych filmów i jest nadzieja, że się rozkręci. Niestety jest to kwestia przyszłości. W "Her" zdecydowanie zabrakło mu doświadczenia.
A obsada, choć fajna i gra nieźle, to jednak mimo wszystko kompletnie ulatnia się z pamięci. Wkrótce nic z występu aktorów nie będę pamiętał.
Ocena: 6
Patrząc całościowo "Him" i "Her" pokazują płciowe różnie w radzeniu sobie z tragedią. I – przynajmniej według reżysera – polegają one na stosunku do czasu. Mężczyzna radzi sobie z nią zakorzeniając się w czasie teraźniejszym, w tu i teraz. Tymczasem kobieta tkwi w przeszłości. Tu i teraz jest pustką, przyszłość jest chaosem nieokreśloności. Jedyny porządek tkwi w tym, co było. Stąd powrót Eleanor do domu rodzinnego, powrót na studia, wspominanie początku związku z Conorem (kluczowe jest to, że scena, od której zaczyna się "Him", tu pojawia się gdzieś w połowie filmu). Teraz rozumiem, dlaczego musiała "zniknąć". Było to jedynie fizykalne potwierdzenie jej stanu ducha. Ona przecież już wcześniej zniknęła z "teraz".
Niestety "Her" samo w sobie jest filmem dość przeciętnym. Coraz bardziej przekonuję się, że Ned Benson nie dorósł filmowo do kręcenia opowieści opartych na rozmowach. Najsłabszym ogniwem "Her" są bowiem dialogi. Słysząc większość z nich przewracałem oczami. Banalność, nieudolność i pretensjonalność królowała na ekranie. Od czasu do czasu pojawiały się ciekawsze momenty sugerujące, że błędy mogą wynikać z faktu, że Benson dopiero zaczyna swoją przygodę z kręceniem pełnometrażowych filmów i jest nadzieja, że się rozkręci. Niestety jest to kwestia przyszłości. W "Her" zdecydowanie zabrakło mu doświadczenia.
A obsada, choć fajna i gra nieźle, to jednak mimo wszystko kompletnie ulatnia się z pamięci. Wkrótce nic z występu aktorów nie będę pamiętał.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz