Fantastic Four (2015)
To są kpiny! "Fantastyczna Czwórka" w wersji, którą zobaczyłem w kinie, trudno nazwać bowiem filmem. Do tego potrzebna jest historia, bohaterowie, a w kinie blockbusterowym także wyraźny konflikt. Niestety w widowisku Josha Tranka (lub 20th Century Fox) nic z tego nie zaistniało. Nie starczyło na to czasu, ponieważ niemal wszystko, co pokazano, jest niczym więcej jak wstępem. Tak. Choć film trwa ponad półtorej godziny, to w rzeczywistości materiału jest w nim na 20 minut (i to też zakładając, że będzie trochę lania wody). Niestety twórcy postanowili każdą scenę rozciągnąć do nieskończoności. I tak "Fantastyczna Czwórka" okazuje się filmem o budowaniu rzeczy, budowaniu lepszej wersji rzeczy, budowaniu jeszcze jednej wersji rzeczy, po czym następuje wielki finał polegający na... przygotowaniu się do budowania jeszcze większych rzeczy.
Twórcy filmu mieli u mnie bardzo wielki kredyt zaufania. Jestem bowiem już zmęczony odlewanymi od tej samej formy produktami Marvela i bombastycznym ponuractwem Warnera/DC. Liczyłem więc, że "Fantastyczna Czwórka" będzie stanowić nową jakość w widowiskach komiksowych. Kolejne informacje tylko wzmacniały moje zainteresowanie. Trank jest w końcu autorem najbardziej oryginalnego filmu komiksowego od czasu "Niezniszczalnego" Shyamalana. Zmiany dotyczące bohaterów, które tak bolały fanów oryginału, dla mnie były sygnałem, że twórcy odważnie ruszają na mniej przetarte szlaki ekranizacyjne. Straciłem nadzieję dopiero, kiedy szczury zaczęły uciekać z tonącego okrętu. Ale nawet wtedy nie byłem gotowy na ostateczny poziom widowiska. Relacje między bohaterami zbudowane są mniej solidne od domów z kart. Żaden z dwójki czarnych bohaterów nie zasługuje na to miano. Doktora Allena nie sposób bowiem brać poważnie. Zaś Doom pojawia się za pięć dwunasta, wypowiada parę idiotycznych zdań, a chwilę później jest już po filmie. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na napięcie, na zmaganie się bohaterów z konsekwencjami własnych wyborów? To, co udało się w "Kronice", tu nie zaistniało nawet w formie ogólnego zarysu.
W tej wersji "Fantastyczną Czwórkę" można traktować jako prolog. Niestety mam nadzieję, że kontynuacji nie będzie.
Ocena: 1
Twórcy filmu mieli u mnie bardzo wielki kredyt zaufania. Jestem bowiem już zmęczony odlewanymi od tej samej formy produktami Marvela i bombastycznym ponuractwem Warnera/DC. Liczyłem więc, że "Fantastyczna Czwórka" będzie stanowić nową jakość w widowiskach komiksowych. Kolejne informacje tylko wzmacniały moje zainteresowanie. Trank jest w końcu autorem najbardziej oryginalnego filmu komiksowego od czasu "Niezniszczalnego" Shyamalana. Zmiany dotyczące bohaterów, które tak bolały fanów oryginału, dla mnie były sygnałem, że twórcy odważnie ruszają na mniej przetarte szlaki ekranizacyjne. Straciłem nadzieję dopiero, kiedy szczury zaczęły uciekać z tonącego okrętu. Ale nawet wtedy nie byłem gotowy na ostateczny poziom widowiska. Relacje między bohaterami zbudowane są mniej solidne od domów z kart. Żaden z dwójki czarnych bohaterów nie zasługuje na to miano. Doktora Allena nie sposób bowiem brać poważnie. Zaś Doom pojawia się za pięć dwunasta, wypowiada parę idiotycznych zdań, a chwilę później jest już po filmie. Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na napięcie, na zmaganie się bohaterów z konsekwencjami własnych wyborów? To, co udało się w "Kronice", tu nie zaistniało nawet w formie ogólnego zarysu.
W tej wersji "Fantastyczną Czwórkę" można traktować jako prolog. Niestety mam nadzieję, że kontynuacji nie będzie.
Ocena: 1
Hehe :) No przepraszam cię Torne, ale wchodziłem na tę recenzję z lekkim drżeniem serca ^^ :) (no wiesz... czasami potrafisz zaskoczyć :). A "Niezniszczalny" to jeden z lepszych filmów superbohaterskich.
OdpowiedzUsuńŚwiat byłby strasznym miejscem, gdybyś zatracili zdolność zaskakiwania :)
OdpowiedzUsuńNie jestem jakimś wielkim fanem Niezniszczalnego, ale doceniam jego niestandardowe podejście do tematu