My Old Lady (2014)
Nie ma róży bez kolców. Nie ma też szczęścia bez ofiar. Jak powie jeden z bohaterów "Mojej staruszki": miłość jest towarem limitowanym, żeby komuś ją dać, trzeba ją komuś odebrać. Film Israela Horovitza opowiada o tych, którzy płacą za cudze szczęście. I jest to historia naprawdę poruszająca, wręcz łamiąca serce. Horovitz doskonale uchwycił ból jednostki, która od dzieciństwa cierpi w sposób niezawiniony i która nie może się z tego cierpienia wydobyć. Żadna ze strategii na dobrą sprawę nie działa. Może jedynie złagodzić formę przeżywania bólu, ale nie jest w stanie go stłumić. Mathias pławi się w cierpieniu, poddał mu się przegrywając swoje życie już na wstępie. Chloé wybrała obojętność i pozorną ignorancję, ale choć płynie przez życie na spokojniejszych wodach, to jednak i tak nic nie była w stanie zbudować. Horovitz potrafił również świetnie oddać selektywną ślepotę tych, którzy żyją własnym szczęściem nie chcą go mącić świadomością cudzego cierpienia.
"Moja staruszka" to mocna, mroczna opowieść, która niestety na sam koniec zmienia się niespodziewanie w historię optymistyczną. Moment, w którym to następuje, był dla mnie kompletnym szokiem. Nie mogłem uwierzyć w to, z jaką łatwością Horovitzowi przyszła zmiana nastroju. Ja nie byłem w stanie tego przełknąć. Poczułem się straszliwie oszukany. Film, który dotąd robił na mnie piorunujące wrażenie, teraz zaczął się chwiać w posadach.
To, że mimo wszystko zdecydowałem się postawić pozytywną ocenę, wynika przede wszystkim z trzech doskonałych kreacji aktorskich i kilku błyskotliwych dialogów. Zazwyczaj nie jestem fanem dramaturgów, którzy sami przenoszą na ekran swoje dzieła. Jednak Horovitz całkiem sprawnie sobie z tym problemem poradził. Nie zapomniał o scenicznym rodowodzie, nie oszukuje widzów, lecz wykorzystuje to wszystko, co w jego sztuce było najlepsze. I może właśnie dlatego ostatnie 10 minut był dla mnie tak bardzo nie do przyjęcia.
Ocena: 7
"Moja staruszka" to mocna, mroczna opowieść, która niestety na sam koniec zmienia się niespodziewanie w historię optymistyczną. Moment, w którym to następuje, był dla mnie kompletnym szokiem. Nie mogłem uwierzyć w to, z jaką łatwością Horovitzowi przyszła zmiana nastroju. Ja nie byłem w stanie tego przełknąć. Poczułem się straszliwie oszukany. Film, który dotąd robił na mnie piorunujące wrażenie, teraz zaczął się chwiać w posadach.
To, że mimo wszystko zdecydowałem się postawić pozytywną ocenę, wynika przede wszystkim z trzech doskonałych kreacji aktorskich i kilku błyskotliwych dialogów. Zazwyczaj nie jestem fanem dramaturgów, którzy sami przenoszą na ekran swoje dzieła. Jednak Horovitz całkiem sprawnie sobie z tym problemem poradził. Nie zapomniał o scenicznym rodowodzie, nie oszukuje widzów, lecz wykorzystuje to wszystko, co w jego sztuce było najlepsze. I może właśnie dlatego ostatnie 10 minut był dla mnie tak bardzo nie do przyjęcia.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz