Saul fia (2015)
Kolejny węgierski film, który jest niczym innym, jak przeróbką bardzo amerykańskiej, bardzo rozrywkowej kliszy na coś, co staje się dziełem artystycznym. Podoba mi się takie podejście. I cieszy fakt, że rezultaty są interesujące.
"Szyn Szawła" konstrukcyjnie przypomina filmy rozgrywające się w postapokaliptycznym świecie lub w świecie pełnym zagrożeń, w którym główny bohater wyrusza z osobistą misją (zazwyczaj związaną z ratowaniem rodziny). Zamiast jednak trzęsienia ziemi, epidemii zombie czy nocy oczyszczenia Węgrzy fikcję zastąpili prawdą, osadzając akcję w Auschwitz. Reszta fabuły trzyma się klasycznego wzorca: oto mężczyzna wyrusza na wyprawę w poszukiwaniu rabina, który pomoże mu pochować ciało "syna". Ale fakt, że fikcyjne warunku zastąpiła "prawda historyczna" sprawia, że spojrzenie widza na całą historię zmienia się diametralnie. To, co w "Nocy oczyszczenia" jest źródłem czystej rozrywki, tu porusza zupełnie inne struny.
Być może nie udałoby się wywołać aż takiego efektu, gdyby nie specyficzne podejście twórców do pokazania całej historii. Wykorzystali oni tylko niewielką część ekranu, a do tego wszystkiego kamera trzyma się bardzo blisko głównego bohatera. W ten sposób mamy mocno zawężoną perspektywę. Większość z dramatycznych wydarzeń dzieje się poza naszym polem widzenia. Docierają do nas jedynie strzępy, rozmazane obrazy, echa cudzych dramatów. Świetny chwyt, który pozwala nam zrozumieć strategię przetrwania bohatera w świecie, który kompletnie wymyka się racjonalnemu poznaniu. Szaweł, by zachować choć skrawek "Ja" w tym piekle, musiał odciąć się od większości bodźców. Dlatego też zafiksowany jest wyłącznie na jednej sprawie, a całą resztę wycisza, ignoruje, blokuje. Dostają się do niego jedynie drobinki tego, co dzieje się wokół niego, a i tak jest tego za wiele, by mógł zachować zdrowy rozsądek. Dlatego też jego zachowanie nie ma logicznego uzasadnienia. Dlatego też znalazł sobie syna, którego musi pochować. Jest to bowiem jego jedyna obrona przed świadomością, że sam ma krew setek, jeśli nie tysięcy, rodaków na swoich rękach, a na koniec i tak zginie pozbawiony wszelkich rytuałów, jakie należą mu się z racji wyznawanej wiary. Szaweł to "dead man walking", który boi się nie tyle śmierci ile bycia zapomnianym, bycia mięsem, anonimowym kawałkiem ciała, które przeznaczone jest do utylizacji.
"Syn Szawła" to ciekawe, ponure kino, próbujące przekazać widzowi emocjonalną prawdę o tym, czym jest życie w piekle. I to się twórcom udało.
Ocena: 7
"Szyn Szawła" konstrukcyjnie przypomina filmy rozgrywające się w postapokaliptycznym świecie lub w świecie pełnym zagrożeń, w którym główny bohater wyrusza z osobistą misją (zazwyczaj związaną z ratowaniem rodziny). Zamiast jednak trzęsienia ziemi, epidemii zombie czy nocy oczyszczenia Węgrzy fikcję zastąpili prawdą, osadzając akcję w Auschwitz. Reszta fabuły trzyma się klasycznego wzorca: oto mężczyzna wyrusza na wyprawę w poszukiwaniu rabina, który pomoże mu pochować ciało "syna". Ale fakt, że fikcyjne warunku zastąpiła "prawda historyczna" sprawia, że spojrzenie widza na całą historię zmienia się diametralnie. To, co w "Nocy oczyszczenia" jest źródłem czystej rozrywki, tu porusza zupełnie inne struny.
Być może nie udałoby się wywołać aż takiego efektu, gdyby nie specyficzne podejście twórców do pokazania całej historii. Wykorzystali oni tylko niewielką część ekranu, a do tego wszystkiego kamera trzyma się bardzo blisko głównego bohatera. W ten sposób mamy mocno zawężoną perspektywę. Większość z dramatycznych wydarzeń dzieje się poza naszym polem widzenia. Docierają do nas jedynie strzępy, rozmazane obrazy, echa cudzych dramatów. Świetny chwyt, który pozwala nam zrozumieć strategię przetrwania bohatera w świecie, który kompletnie wymyka się racjonalnemu poznaniu. Szaweł, by zachować choć skrawek "Ja" w tym piekle, musiał odciąć się od większości bodźców. Dlatego też zafiksowany jest wyłącznie na jednej sprawie, a całą resztę wycisza, ignoruje, blokuje. Dostają się do niego jedynie drobinki tego, co dzieje się wokół niego, a i tak jest tego za wiele, by mógł zachować zdrowy rozsądek. Dlatego też jego zachowanie nie ma logicznego uzasadnienia. Dlatego też znalazł sobie syna, którego musi pochować. Jest to bowiem jego jedyna obrona przed świadomością, że sam ma krew setek, jeśli nie tysięcy, rodaków na swoich rękach, a na koniec i tak zginie pozbawiony wszelkich rytuałów, jakie należą mu się z racji wyznawanej wiary. Szaweł to "dead man walking", który boi się nie tyle śmierci ile bycia zapomnianym, bycia mięsem, anonimowym kawałkiem ciała, które przeznaczone jest do utylizacji.
"Syn Szawła" to ciekawe, ponure kino, próbujące przekazać widzowi emocjonalną prawdę o tym, czym jest życie w piekle. I to się twórcom udało.
Ocena: 7
Nomen omen film pokazał to jak ważne jest znaczenie "celu". Saul ubzdurał sobie tego syna i dzięki determinacji w swoim działaniu robił rzeczy, których normalnie w obozie by nie zrobił. A z innej beczki, to już cała ta machina przypomniała mi seans (i zdaje sobie sprawę, że to okrutne porównanie) filmu dokumentalnego "Chleb powszedni" (2005). Bezwzględna maszyneria wysysająca życie.
OdpowiedzUsuńO, całkiem ciekawe skojarzenie :)
Usuń