Southpaw (2015)
"Do utraty sił" to kolejna opowieść o tym, że w życiu najlepszą rzeczą, jaka może się nam przydarzyć to śmierć bliskiej osoby. Owszem, na początku jest ból, złość i rozpacz. Ale kiedy już spadnie się na dno, wtedy można się odbić i stać się człowiekiem, jakim nigdy by się nie było, gdyby ta osoba wciąż żyła.
Billy "Great" Hope jest bokserem. Nie byle jakim. Ma na swoim koncie kilka pasów mistrzowskich. Ale jako człowiek, mąż i ojciec jest w zasadzie istotą bezużyteczną. Nawet jako bokser niespecjalnie się sprawdza. Jego zwycięstwa wynikają wyłącznie z faktu, że potrafi przetrzymać przeciwnika, bo jeśli chodzi o technikę, a już w szczególności o obronę i myślenie taktyczne, to nie ma o czym mówić. Kiedy więc ginie jego żona, traci cały majątek, a córkę odbiera mu (czasowo) sąd, musi się pozbierać do kupy i po raz pierwszy w swoim życiu będzie walczył o to, by stać się pełnosprawnym, dobrze funkcjonującym, odpowiedzialnym dorosłym. Gdyby żona żyła, nie miałby żadnej motywacji, by się zmienić.
Fabularnie "Do utraty sił" jest historią bardzo przeciętną i przewidywalną. Jednak przez pierwszy akt oglądałem ją w skupieniu. Antoine Fuqua nasycił opowieść emocjami, doskonale potrafił skoncentrować się na tych punktach fabuły, które są dla widza najbardziej atrakcyjne. Do tego doszła bardzo dobra gra Gyllenhaala. Niestety później film wpada w koleiny rutyny. Gyllenhaal nie oferuje nic więcej demaskując to, co wcześniej tak mi się podobało, jako małpie sztuczki powtarzane w kółko od nowa. Owszem, od czasu do czasu pojawia się jakaś scena, która mnie wzruszyła lub zaciekawiła, ale były to wyjątki, które tylko potwierdzały nudną regułę. Przez to koniec końców całość wydała mi się nieco przesadnie naiwna przy jednoczesnej za małej porcji ckliwości.
Ocena: 6
Billy "Great" Hope jest bokserem. Nie byle jakim. Ma na swoim koncie kilka pasów mistrzowskich. Ale jako człowiek, mąż i ojciec jest w zasadzie istotą bezużyteczną. Nawet jako bokser niespecjalnie się sprawdza. Jego zwycięstwa wynikają wyłącznie z faktu, że potrafi przetrzymać przeciwnika, bo jeśli chodzi o technikę, a już w szczególności o obronę i myślenie taktyczne, to nie ma o czym mówić. Kiedy więc ginie jego żona, traci cały majątek, a córkę odbiera mu (czasowo) sąd, musi się pozbierać do kupy i po raz pierwszy w swoim życiu będzie walczył o to, by stać się pełnosprawnym, dobrze funkcjonującym, odpowiedzialnym dorosłym. Gdyby żona żyła, nie miałby żadnej motywacji, by się zmienić.
Fabularnie "Do utraty sił" jest historią bardzo przeciętną i przewidywalną. Jednak przez pierwszy akt oglądałem ją w skupieniu. Antoine Fuqua nasycił opowieść emocjami, doskonale potrafił skoncentrować się na tych punktach fabuły, które są dla widza najbardziej atrakcyjne. Do tego doszła bardzo dobra gra Gyllenhaala. Niestety później film wpada w koleiny rutyny. Gyllenhaal nie oferuje nic więcej demaskując to, co wcześniej tak mi się podobało, jako małpie sztuczki powtarzane w kółko od nowa. Owszem, od czasu do czasu pojawia się jakaś scena, która mnie wzruszyła lub zaciekawiła, ale były to wyjątki, które tylko potwierdzały nudną regułę. Przez to koniec końców całość wydała mi się nieco przesadnie naiwna przy jednoczesnej za małej porcji ckliwości.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz