Straight Outta Compton (2015)

Nie dziwi mnie, że ten film cieszy się w Stanach tak wielką popularnością. Dzięki "przemiłym" policjantom z St. Louis "Straight Outta Compton" ogląda się bardziej jako film współczesny, niż historyczny, którego akcja osadzona jest ćwierć wieku temu. Dziwi mnie za to fakt, że powstał dopiero teraz. Ma przecież wszystko to, co widownia kinowa kocha: barwnych bohaterów, seks, przemoc, narkotyki, napięcia społeczne, biedę i bogactwo. Co więcej, twórcy sprawnie wykorzystali te elementy i stworzyli widowisko, które ogląda się z przyjemnością nawet, jeśli jest się świadomym tego, jak bardzo pobieżnie historia rapu została tu potraktowana. Chwilami odnosiłem wrażenie, że "Straight Outta Compton" skierowane jest właśnie do widzów, którzy doskonale orientują się w historii rapu lat 90. i dlatego niektóre kluczowe rzeczy są tu wspominane słowem, migawką, kilkoma ujęciami.



Jeśli jednak chodzi o samą fabułę, to tak naprawdę niczym szczególnym się ona nie wyróżnia. "Straight Outta Compton" jest typową historią o muzykach, którzy dorastali w biedzie, więc kiedy zyskali sławę nie bardzo wiedzieli, o co w tym wszystkim biega i dawali się wykorzystywać, oddawali się hedonistycznym aktywnością i kłócili się o wpływy, których tak naprawdę nie mieli. Twórcy zrezygnowali z jakiejkolwiek próby udziwniania narracji czy eksperymentowania (co było jedną z przyczyn porażek ostatnich filmów o EDM, z "Edenem" na czele). Dzięki temu film pozbawiony jest zgrzytów, ale jednocześnie nie potrafi wzbudzić zainteresowania większego niż wynika to z samego tematu.

"Straight Outta Compton" pokazuje też, że w kinie najlepiej wypadają postaci destrukcyjne a nie pragmatyczne. Dlatego też jedyną naprawdę interesującą postacią jest Eazy-E. Natomiast Dr. Dre jest bohaterem kompletnie bezbarwnym, najpierw pozostającym w cieniu E i Ice Cube'a, a potem Suge'a Knighta.

Za to na pochwałę zasługują odtwórcy głównych ról. O'Shea Jackson, Jr. świetnie wypadł jako swój ojciec. W ogóle nie czuje się tego, że jest debiutantem. Jeśli Jason Mitchell ma dobrego agenta, to po "SOC" powinien szybko pójść w górę, bo jako Easy-E zakasował wszystkich. Nawet Corey Hawkins prezentował się na ekranie dobrze, choć przecież grał mdłą w gruncie rzeczy postać Dre.

Ocena: 6

Komentarze

Chętnie czytane

One Last Thing (2018)

Paradise (2013)

Tracks (2013)

After Earth (2013)

The Entitled (2011)