The Intern (2015)
Jesteśmy w połowie drugiej dekady XXI wieku. Jeśli należycie do grona ludzi, którzy sądzą, że oznacza to zmianę mentalności ludzi, to mocno się na "Praktykancie" zawiedziecie. Choć bowiem Nancy Meyers osadziła bohaterów w świecie, w którym kobiety mogą robić kariery, w którym równość płci, różnorodność kulturowa staje się normą, to jednocześnie jest kaznodziejką głoszącą wartość ideałów sprzed stu lat. Oczywiście rozumiem intencje reżyserki. Chciała pokazać cenę, jaką zapłacili ludzie za "postęp". I jest to chwalebne, bo przecież zmiana genderowo-kulturowa ma swoją ciemną stronę. Meyers jednak przesadziła. Z tego też powodu przesłanie jej filmu kompletnie mnie odrzuciło.
"Praktykant" pod bardzo cieniutką warstewką równouprawnienia skrywa bałwochwalczą wręcz pochwałę męskiego świata. Młodą kobietę sukcesu musi na właściwą drogę sprowadzić mężczyzna starej daty, który również wstrzyknie trochę testosteronu we współczesnych mężczyzn będących albo metroseksualnymi niemotami albo wiecznymi chłopcami. "Praktykant" idealizuje przeszłość, czyniąc z mężczyzn rycerzy wiernych, dzielnych i szlachetnych, którzy kobiety adorowali na każdym kroku. A teraz, kiedy kobiety robią karierę, straciły to szarmanckie wsparcie na rzecz gostków, dla których przeprosiny to mail o temacie "sooooooooorry".
Ale na tym nie koniec. Meyers mocno rozprawia się też z kobietami. Większość bohaterek filmu to nierozgarnięte ciamajdy, a czasami suki. Nawet druga pozytywna postać (obok tej granej przez Hathaway) spełnia się wykonując prace fizyczne (w domyśle zapewne wobec wszystkich, ale w filmie wyłącznie wobec mężczyzn, uskuteczniając parafrazę przysłowia – przez ręce do serca). Nie tylko jeśli chodzi o płeć "Praktykant" wygląda przeraźliwie regresywnie. Dotyczy to chociażby rasy. "Praktykant" jest bialutki jak dziewiczy śnieg na szczycie Kasprowego Wierchu. Nie przypominam sobie, czy choć jedna kwestia wypowiadana jest przez osobę o innym kolorze skóry. W ogóle tylko w jednej scenie rzucił mi się ciemny odcień – to kobiety-pakowaczki, które na dodatek tak kiepsko radzą sobie ze swoją pracą, że szefowa musiała się do nich osobiście pofatygować i pokazać im, jak właściwie przygotować paczkę do wysyłki. Wybaczcie, ale to naprawdę jest przerażające.
A sam film? No cóż, idealnie nadaje się do coli, popcornu i oglądania w towarzystwie. Dzięki temu można zająć się na seansie czymś innym. Nie, to nie oznacza wcale, że "Praktykant" jest zły. On jest po prostu bardzo poprawny. Prześlizguje się po ekranie tak sprawnie, że w zasadzie w ogóle się go nie zauważa. Narracja płynie równym prądem, bez zawirowań. Jest miło i sympatycznie, od czasu do czasu można się uśmiechnąć, ale nie ma tu scen, na których można byłoby sobie pozwolić na parskanie śmiechem. I gdyby nie kryjące się pod wszystkim przesłanie, w ogóle nie zorientowałbym się, że coś oglądałem.
Ocena: 6
"Praktykant" pod bardzo cieniutką warstewką równouprawnienia skrywa bałwochwalczą wręcz pochwałę męskiego świata. Młodą kobietę sukcesu musi na właściwą drogę sprowadzić mężczyzna starej daty, który również wstrzyknie trochę testosteronu we współczesnych mężczyzn będących albo metroseksualnymi niemotami albo wiecznymi chłopcami. "Praktykant" idealizuje przeszłość, czyniąc z mężczyzn rycerzy wiernych, dzielnych i szlachetnych, którzy kobiety adorowali na każdym kroku. A teraz, kiedy kobiety robią karierę, straciły to szarmanckie wsparcie na rzecz gostków, dla których przeprosiny to mail o temacie "sooooooooorry".
Ale na tym nie koniec. Meyers mocno rozprawia się też z kobietami. Większość bohaterek filmu to nierozgarnięte ciamajdy, a czasami suki. Nawet druga pozytywna postać (obok tej granej przez Hathaway) spełnia się wykonując prace fizyczne (w domyśle zapewne wobec wszystkich, ale w filmie wyłącznie wobec mężczyzn, uskuteczniając parafrazę przysłowia – przez ręce do serca). Nie tylko jeśli chodzi o płeć "Praktykant" wygląda przeraźliwie regresywnie. Dotyczy to chociażby rasy. "Praktykant" jest bialutki jak dziewiczy śnieg na szczycie Kasprowego Wierchu. Nie przypominam sobie, czy choć jedna kwestia wypowiadana jest przez osobę o innym kolorze skóry. W ogóle tylko w jednej scenie rzucił mi się ciemny odcień – to kobiety-pakowaczki, które na dodatek tak kiepsko radzą sobie ze swoją pracą, że szefowa musiała się do nich osobiście pofatygować i pokazać im, jak właściwie przygotować paczkę do wysyłki. Wybaczcie, ale to naprawdę jest przerażające.
A sam film? No cóż, idealnie nadaje się do coli, popcornu i oglądania w towarzystwie. Dzięki temu można zająć się na seansie czymś innym. Nie, to nie oznacza wcale, że "Praktykant" jest zły. On jest po prostu bardzo poprawny. Prześlizguje się po ekranie tak sprawnie, że w zasadzie w ogóle się go nie zauważa. Narracja płynie równym prądem, bez zawirowań. Jest miło i sympatycznie, od czasu do czasu można się uśmiechnąć, ale nie ma tu scen, na których można byłoby sobie pozwolić na parskanie śmiechem. I gdyby nie kryjące się pod wszystkim przesłanie, w ogóle nie zorientowałbym się, że coś oglądałem.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz