The Transporter Refueled (2015)
Szkoda, że nie jestem prawicowym fanatykiem. Wtedy mógłbym po obejrzeniu "Transportera: Nowej mocy" rwać sobie włosy głowy i pomstować na kompletny upadek moralny współczesnej cywilizacji. Ten film jest bowiem spełnieniem wielu koszmarów tych, dla których gender jest jednym z imion szatana. Tu bowiem mózgiem operacji jest kobieta, a facet to tylko mięśniak co to przyjdzie, weźmie, pozamiata. A i nawet takiego macho łatwo da się spacyfikować, kiedy zajdzie potrzeba. Jakby tego było mało, to właśnie facet może tu pochwalić się najlepiej pomalowanymi ustami i świetnym kolorem szminki. Po prostu świat stanął na głowie.
Nie tylko tym zaskoczyła mnie nowa produkcja Luca Bessona. Spodobało mi się również to, jak pokazana została sama postać Anny. Jej działania motywowane są zemstą. Została sponiewierana przez los, matkę i facetów, którzy jej ciało uważali za towar wielokrotnego użytku. Mamy jej więc kibicować. Ale ja jakoś nie mogłem. A wszystko przez postać Maïssy. Punkt wyjścia ma identyczny co Anna, a jednak nie robi z siebie ofiary. Jest pragmatyczna, zaciska zęby i kiedy widzi okazję korzysta, by stopniowo zwiększać swoją władzę. Oczywiście odgórne zasady gatunku sprawiają, że Maïssa musi być postacią negatywną, a co za tym idzie, jej los jest przesądzony. Mnie osobiście jednak bardziej się spodobała niż Anna. Tym bardziej, że nie bardzo rozumiem, dlaczego ta nie zdecydowała się zagarnąć władzy dla siebie. Nie może chodzić o moralne dylematy. Jak się przecież okazuje, nie ma skrupułów i kiedy trzeba potrafi sprzątnąć faceta bez mrugnięcia okiem. Ale słodzi sobie usprawiedliwieniami, jakby cierpienie, na które (jak widać po tym, jak jest obrotna i inteligentna) sama się zgodziła, dawało jej teraz carte blanche. Dla Bessona ta nieszczerość wobec samego siebie jest warta afirmacji, skoro czyni z Anny bohaterkę. I to było na swój sposób zabawne.
Szkoda więc, że nie mogę postawić "Nowej mocy" wyższej oceny. Niestety to, co powinno stanowić trzon filmu, jest jego najsłabszym ogniwem. Mimo prób opowiedzenia historii na luzie i z jajem, całość jest w gruncie rzeczy bardzo toporna, a chwilami wręcz nudna. Miałem takie wrażenie nawet w samym środku (pozornie) dynamicznych scen akcji! Potęgowała je koszmarna muzyka ilustracyjna. Naprawdę "Transporter" więcej zyskałby, gdyby wykasowano z niego rzeczy skomponowane przez Alexandre'a Azarię.
Mam też mieszane uczucia co do Eda Skreina. Fotogeniczności nie mogę mu odmówić. Idealnie nadawałby się do kampanii reklamowej garniturów, zegarków czy samochodów. Ale jako aktor prezentuje się gorzej. I nie chodzi mi tu o talent – w końcu taki Jason Statham też nie jest materiałem na Oscara. Problemem jest brak charyzmy ekranowej. Ale kto wie, może wraz z doświadczeniem uda mu się ją rozwinąć.
Ocena: 5
Nie tylko tym zaskoczyła mnie nowa produkcja Luca Bessona. Spodobało mi się również to, jak pokazana została sama postać Anny. Jej działania motywowane są zemstą. Została sponiewierana przez los, matkę i facetów, którzy jej ciało uważali za towar wielokrotnego użytku. Mamy jej więc kibicować. Ale ja jakoś nie mogłem. A wszystko przez postać Maïssy. Punkt wyjścia ma identyczny co Anna, a jednak nie robi z siebie ofiary. Jest pragmatyczna, zaciska zęby i kiedy widzi okazję korzysta, by stopniowo zwiększać swoją władzę. Oczywiście odgórne zasady gatunku sprawiają, że Maïssa musi być postacią negatywną, a co za tym idzie, jej los jest przesądzony. Mnie osobiście jednak bardziej się spodobała niż Anna. Tym bardziej, że nie bardzo rozumiem, dlaczego ta nie zdecydowała się zagarnąć władzy dla siebie. Nie może chodzić o moralne dylematy. Jak się przecież okazuje, nie ma skrupułów i kiedy trzeba potrafi sprzątnąć faceta bez mrugnięcia okiem. Ale słodzi sobie usprawiedliwieniami, jakby cierpienie, na które (jak widać po tym, jak jest obrotna i inteligentna) sama się zgodziła, dawało jej teraz carte blanche. Dla Bessona ta nieszczerość wobec samego siebie jest warta afirmacji, skoro czyni z Anny bohaterkę. I to było na swój sposób zabawne.
Szkoda więc, że nie mogę postawić "Nowej mocy" wyższej oceny. Niestety to, co powinno stanowić trzon filmu, jest jego najsłabszym ogniwem. Mimo prób opowiedzenia historii na luzie i z jajem, całość jest w gruncie rzeczy bardzo toporna, a chwilami wręcz nudna. Miałem takie wrażenie nawet w samym środku (pozornie) dynamicznych scen akcji! Potęgowała je koszmarna muzyka ilustracyjna. Naprawdę "Transporter" więcej zyskałby, gdyby wykasowano z niego rzeczy skomponowane przez Alexandre'a Azarię.
Mam też mieszane uczucia co do Eda Skreina. Fotogeniczności nie mogę mu odmówić. Idealnie nadawałby się do kampanii reklamowej garniturów, zegarków czy samochodów. Ale jako aktor prezentuje się gorzej. I nie chodzi mi tu o talent – w końcu taki Jason Statham też nie jest materiałem na Oscara. Problemem jest brak charyzmy ekranowej. Ale kto wie, może wraz z doświadczeniem uda mu się ją rozwinąć.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz