Beast (2015)
Młody chłopak musi zmierzyć się z konsekwencjami swojego czynu. Oszustwo podczas meczu bokserskiego sprawiło, że zabił człowieka. I pewnie spróbowałby zignorować prawdę o tym, co uczynił i co to z niego czyni, ale okoliczności sprawią, że otrzyma drugą szansę, by postąpić właściwie.
"Bestia" to tytuł mylący. Nikt w tym filmie bestią nie jest, a już z całą pewnością nie główny bohater. I to pomimo faktu, że ewidentnie jest mordercą. Jeden dzień z jego życia wystarczy, byśmy poznali różnicę między czynieniem dobra a właściwym postępowaniem. Bohater długi czas będzie chciał robić to pierwsze: odwiedzi wdowę, by oddać jej pieniądze, które wygrał na walce z zabitym, później zaopiekuje się nią i jej synem. Wszystko to spokojnie można nazwać "dobrymi uczynkami". A jednak w tym przypadku jest to wybieg, działanie tchórza. Postępowanie właściwe wymaga odwagi odrzucenia pokusy mydlenia oczu, usprawiedliwiania się, unikania odpowiedzialności. A w naturze ludzkiej takie postępowanie jest odczuwane jako nienaturalne. I właśnie dlatego należy o nie walczy.
Czytając powyższe można uznać, że film ma głębszy sens. Tak jednak nie jest. Powyższy temat można byłoby spokojnie zmieścić w krótkometrażówce. I w sumie wydaje się to całkiem naturalne. Twórcy filmu dotąd kręcili właśnie krótkie metraże. Ale to, co sprawdza się w 9 minutach, niekoniecznie wyjdzie na dobre filmowi 90-minutowemu. Reżyserzy na szczęście zdołali uchronić się przed katastrofą. Udało się to za sprawą głównego bohatera (i grającego go aktora). To właśnie jego podróż zarówno duchowa jak i tak całkiem namacalna sprawiła, że chciałem film obejrzeć do końca. Prostota, skromność i naturalność to klucze do sukcesu, których reżyserzy nie tylko nie zgubili, ale nawet poprawnie wykorzystali.
Ocena: 5
"Bestia" to tytuł mylący. Nikt w tym filmie bestią nie jest, a już z całą pewnością nie główny bohater. I to pomimo faktu, że ewidentnie jest mordercą. Jeden dzień z jego życia wystarczy, byśmy poznali różnicę między czynieniem dobra a właściwym postępowaniem. Bohater długi czas będzie chciał robić to pierwsze: odwiedzi wdowę, by oddać jej pieniądze, które wygrał na walce z zabitym, później zaopiekuje się nią i jej synem. Wszystko to spokojnie można nazwać "dobrymi uczynkami". A jednak w tym przypadku jest to wybieg, działanie tchórza. Postępowanie właściwe wymaga odwagi odrzucenia pokusy mydlenia oczu, usprawiedliwiania się, unikania odpowiedzialności. A w naturze ludzkiej takie postępowanie jest odczuwane jako nienaturalne. I właśnie dlatego należy o nie walczy.
Czytając powyższe można uznać, że film ma głębszy sens. Tak jednak nie jest. Powyższy temat można byłoby spokojnie zmieścić w krótkometrażówce. I w sumie wydaje się to całkiem naturalne. Twórcy filmu dotąd kręcili właśnie krótkie metraże. Ale to, co sprawdza się w 9 minutach, niekoniecznie wyjdzie na dobre filmowi 90-minutowemu. Reżyserzy na szczęście zdołali uchronić się przed katastrofą. Udało się to za sprawą głównego bohatera (i grającego go aktora). To właśnie jego podróż zarówno duchowa jak i tak całkiem namacalna sprawiła, że chciałem film obejrzeć do końca. Prostota, skromność i naturalność to klucze do sukcesu, których reżyserzy nie tylko nie zgubili, ale nawet poprawnie wykorzystali.
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz