Burnt (2015)
Siłą "Ugotowanego" i w zasadzie jego jedynym atutem są zdjęcia. Kulinarne dzieła wyglądają przepięknie. Jakby żywcem zostały wyjęte z bogato ilustrowanej książki kucharskiej. Świetnie też twórcom poszło ukazanie kuchennego chaosu. Zbliżenia, ostre cięcia budują fascynujący wizerunek świata, w którym pozorny bałagan prowadzi do porządku na talerzu.
Wszystko to jednak szybko traci na atrakcyjności w obliczu czarnej dziury, jaką jest fabuła. W zamierzeniu "Ugotowany" ma być historią o pysze, która musi zostać pokonana. To ma być opowieść o rozwoju duchowym pewnego kucharza. Ale na zamiarach się skończyło. Reżyser raz jeszcze udowodnił, że nie potrafi przenieść niewerbalnych relacji na ekran kinowy. Skupiając się na czynnościach, zapomina o tym, co za nimi stoi: o motywacjach, o interakcjach. Dlatego też najważniejsze rzeczy nie dzieją się na ekranie. Reżyser najwyraźniej uznaje je za oczywiste, więc się po nich prześlizguje. I początkowo można to przeboleć. Patrząc na zapierające dech dania łatwo przychodzi ignorowanie skrótów myślowych. Jednak braki nie ulatniają się, a gromadzą się. Kiedy więc dochodzimy do finału, "Ugotowany" zmienia się w jedno, długie pasmo truizmów wyrzucanych z siebie przez kolejnych bohaterów. Kolejne prawdy o życiu co raz bardziej mnie irytowały, bo podkreślały, jak niewiele w fabule jest miejsce, które taką końcówkę by uzasadniały.
Żal mi tylko Bradleya Coopera (i reszty zupełnie niepotrzebnie rojącej się od gwiazd obsady). Zagrał bowiem nieźle, zdecydowanie lepiej niż na to zasługiwał reżyser. Ale jego gra jest mechaniczna. Nie udało się ją przekuć w postać z krwi i kości.
Ocena: 4
Wszystko to jednak szybko traci na atrakcyjności w obliczu czarnej dziury, jaką jest fabuła. W zamierzeniu "Ugotowany" ma być historią o pysze, która musi zostać pokonana. To ma być opowieść o rozwoju duchowym pewnego kucharza. Ale na zamiarach się skończyło. Reżyser raz jeszcze udowodnił, że nie potrafi przenieść niewerbalnych relacji na ekran kinowy. Skupiając się na czynnościach, zapomina o tym, co za nimi stoi: o motywacjach, o interakcjach. Dlatego też najważniejsze rzeczy nie dzieją się na ekranie. Reżyser najwyraźniej uznaje je za oczywiste, więc się po nich prześlizguje. I początkowo można to przeboleć. Patrząc na zapierające dech dania łatwo przychodzi ignorowanie skrótów myślowych. Jednak braki nie ulatniają się, a gromadzą się. Kiedy więc dochodzimy do finału, "Ugotowany" zmienia się w jedno, długie pasmo truizmów wyrzucanych z siebie przez kolejnych bohaterów. Kolejne prawdy o życiu co raz bardziej mnie irytowały, bo podkreślały, jak niewiele w fabule jest miejsce, które taką końcówkę by uzasadniały.
Żal mi tylko Bradleya Coopera (i reszty zupełnie niepotrzebnie rojącej się od gwiazd obsady). Zagrał bowiem nieźle, zdecydowanie lepiej niż na to zasługiwał reżyser. Ale jego gra jest mechaniczna. Nie udało się ją przekuć w postać z krwi i kości.
Ocena: 4
Nie skuszę się. Po pierwsze i najważniejsze nie potrafię obdarzyć należnym szacunkiem sztuk kulinarnych :) Tak sądziłem, że film będzie właśnie o kucharzu, który musi nauczyć się pokory. Potrafię sobie wyobrazić wszystkie myki fabularne jakie tu z pewnością są i odpuszczę sobie seans filmowy.
OdpowiedzUsuńCoś mi się zdaje, że historia w Twojej wyobraźni byłaby ciekawsza od tego, co można zobaczyć w kinie. Twórcy naprawdę nie wysilili się za bardzo.
UsuńAle dania wyglądają... może nie smakowicie, ale z całą pewnością nieziemsko
Usuń