Nightingale (2014)
Marzenia to pułapka. Powinniśmy się ich wystrzegać jak wampir promieni słonecznych. Niszczą harmonię codziennego życia i nie pozwalają wykorzystać potencjału tkwiącego w nas samych. A kiedy w takich warunkach pojawią się zewnętrzne naciski, które działają przeciwnie do siły marzeń, prawa psychicznej fizyki są nieubłagane – katastrofa prędzej czy później staje się faktem.
W "Słowiku" tragedia następuje już na samym początku. Głównego (i w zasadzie jedynego) bohatera filmu poznajemy tuż po tym, jak zamordował swoją matkę. Peter jest człowiekiem głęboko nieszczęśliwym. Matka najwyraźniej była despotką i dewotką – kombinacja, która nawet najbardziej stabilną psychicznie osobę wystawi na ciężka próbę. Łatwo przychodzi mu więc widzieć przyczyny swoich nieszczęść w świecie zewnętrznym. A to czyni go ślepym na swoje własne przypadłości, a przede wszystkim na niczym nieuzasadnioną nadzieję na to, że kiedy zniknie matka, będzie szczęśliwy. Szczęście zresztą ma tu konkretną postać. Jest nią towarzysz broni z wojska, którego parę lat temu spotkał ponownie i od tamtej pory nie daje mu spokoju, ignorując nawet fakt, że ten ma żonę. Co prawda kumpel – jeśli wierzyć Peterowi (a o to raczej trudno) – trochę go zwodził. Może nawet rzeczywiście do czegoś między nimi doszło. O ile jednak dla tamtego była to jedynie przygoda na boku, dla Petera było to coś o wiele poważniejszego. Ten związek był tym dla jego psychiki, czym jest wrzucenie mentosa do butelki Coli...
"Słowik" jako film niczym szczególnym się nie wyróżnia. David Oyelowo słusznie był za swoją rolę chwalony, ale z drugiej strony Peter nie jest szczególnie wymagającą aktorsko postacią. Wystarczy tylko pilnować się, by nie przeszarżować i wszystko samo się dobrze ułoży. Jedną więc rzeczą, która w filmie mi się naprawdę spodobała jest perspektywa. Historia bowiem nie do końca opowiadana jest z punktu widzenia Petera. Osią jest sam dom, w którym rozgrywa się akcja. Jest to niby drobnostka, ale w kilku miejscach ten prosty zabieg daje zaskakująco ciekawy efekt.
Ocena: 6
W "Słowiku" tragedia następuje już na samym początku. Głównego (i w zasadzie jedynego) bohatera filmu poznajemy tuż po tym, jak zamordował swoją matkę. Peter jest człowiekiem głęboko nieszczęśliwym. Matka najwyraźniej była despotką i dewotką – kombinacja, która nawet najbardziej stabilną psychicznie osobę wystawi na ciężka próbę. Łatwo przychodzi mu więc widzieć przyczyny swoich nieszczęść w świecie zewnętrznym. A to czyni go ślepym na swoje własne przypadłości, a przede wszystkim na niczym nieuzasadnioną nadzieję na to, że kiedy zniknie matka, będzie szczęśliwy. Szczęście zresztą ma tu konkretną postać. Jest nią towarzysz broni z wojska, którego parę lat temu spotkał ponownie i od tamtej pory nie daje mu spokoju, ignorując nawet fakt, że ten ma żonę. Co prawda kumpel – jeśli wierzyć Peterowi (a o to raczej trudno) – trochę go zwodził. Może nawet rzeczywiście do czegoś między nimi doszło. O ile jednak dla tamtego była to jedynie przygoda na boku, dla Petera było to coś o wiele poważniejszego. Ten związek był tym dla jego psychiki, czym jest wrzucenie mentosa do butelki Coli...
"Słowik" jako film niczym szczególnym się nie wyróżnia. David Oyelowo słusznie był za swoją rolę chwalony, ale z drugiej strony Peter nie jest szczególnie wymagającą aktorsko postacią. Wystarczy tylko pilnować się, by nie przeszarżować i wszystko samo się dobrze ułoży. Jedną więc rzeczą, która w filmie mi się naprawdę spodobała jest perspektywa. Historia bowiem nie do końca opowiadana jest z punktu widzenia Petera. Osią jest sam dom, w którym rozgrywa się akcja. Jest to niby drobnostka, ale w kilku miejscach ten prosty zabieg daje zaskakująco ciekawy efekt.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz