Noc Walpurgi (2015)
Chyba od czasu "Matki Teresy od kotów" żaden polski film nie był w stanie zaintrygować mnie samym zwiastunem. "Nocy Walpurgi" to się jednak udało. Czarno-biały obraz i mocno teatralna forma sugerowały, że nie będzie to typowa produkcja znad Wisły. I rzeczywiście tak jest. Choć niestety więcej w tym filmie jest intencji niż rzeczywistych dokonań. Niemniej jednak Marcin Bortkiewicz poradził sobie lepiej chociażby od twórcy "Pieśni słonia".
"Noc Walpurgi" to antyczna tragedia tyle że o holokauście. Odsłaniając nam historię śpiewaczki Nory Sedler i rozmawiającej z nią młodego mężczyzny imieniem Robert Bortkiewicz pokazuje, na czym polega różnica między "przetrwaniem" a "przeżyciem". Teatralność, która zazwyczaj jest kamieniem u szyi każdego polskiego twórcy, tutaj staje się niezbędnym elementem wydobywającym z historii cały dramatyzm i absurdalne okrucieństwo wydarzeń, których nie sposób ogarnąć rozumem. Miejscami "Nocy Walpurgi" blisko jest do poruszających temat traumy wojenną filmów z Bałkanów. O ile jednak tamci twórcy bombardują widza skrajną dosłownością (jak w "Serbskim filmie"), o tyle Bortkiewicz wybiera alegorie i zabawy symboliczne.
Niestety reżyser nie potrafił zapanować nad ambitnym materiałem. Dlatego też "Noc Walpurgi" jest dziełem mocno nierównym. Kiedy tylko Bortkiewicz zaczyna świadomie bawić się materią historii (jak choćby w chwili, gdy Nora przepowiada, że Niemcy będą największą europejską gospodarką) popada w bufonadę, która grozi rozsadzeniem całej pieczołowicie budowanej konstrukcji. Kiedy jednak reżyser wycofuje się, daje bohaterom zaistnieć, to nagle sztuczne ramy, przejaskrawione zachowania, deklamacje rodem z desek teatru stają się soczewką wydobywającą z relacji pomiędzy dwójką bohaterów całą intensywność, czym zdobywał moją niepodzielną uwagę.
Jednak najbardziej spodobały mi się zdjęcia. Jest tu pełno ujęć, które chciałbym zatrzymać i zachować w postaci kadrów. Tym bardziej, że zarówno Philippe Tłokiński jak i Małgorzata Zajączkowska są jak żywiołaki: zmienni, trudni do uchwycenia, więc kiedy zastygają na chwilę, kiedy powstrzymują mimikę (w przypadku Tłokińskiego) lub przesadną grę ciałem (w przypadku Zajączkowskiej) stają się tak piękni, że trudno jest od nich oderwać wzrok.
"Noc Walpurgi" nie jest dziełem doskonałym. Ale większość usterek to w zasadzie drobnostki. Poza jedną – zakończeniem. Twórcy wybrali najgorsze z możliwych rozwiązań historii. Dokleili do intrygującej opowieści najbardziej wyświechtaną i najbardziej oczywistą kliszę. Niemal od samego początku właśnie takiego zakończenia się spodziewałem i dlatego bardzo, ale to bardzo liczyłem na to, że reżyser zakpi z moich oczekiwań, że prowadząc mnie dobrze wydeptanym szlakiem w ostatniej chwili skręci i zaserwuje coś bardziej oryginalnego. Niestety tak się nie stało.
Ocena: 6
"Noc Walpurgi" to antyczna tragedia tyle że o holokauście. Odsłaniając nam historię śpiewaczki Nory Sedler i rozmawiającej z nią młodego mężczyzny imieniem Robert Bortkiewicz pokazuje, na czym polega różnica między "przetrwaniem" a "przeżyciem". Teatralność, która zazwyczaj jest kamieniem u szyi każdego polskiego twórcy, tutaj staje się niezbędnym elementem wydobywającym z historii cały dramatyzm i absurdalne okrucieństwo wydarzeń, których nie sposób ogarnąć rozumem. Miejscami "Nocy Walpurgi" blisko jest do poruszających temat traumy wojenną filmów z Bałkanów. O ile jednak tamci twórcy bombardują widza skrajną dosłownością (jak w "Serbskim filmie"), o tyle Bortkiewicz wybiera alegorie i zabawy symboliczne.
Niestety reżyser nie potrafił zapanować nad ambitnym materiałem. Dlatego też "Noc Walpurgi" jest dziełem mocno nierównym. Kiedy tylko Bortkiewicz zaczyna świadomie bawić się materią historii (jak choćby w chwili, gdy Nora przepowiada, że Niemcy będą największą europejską gospodarką) popada w bufonadę, która grozi rozsadzeniem całej pieczołowicie budowanej konstrukcji. Kiedy jednak reżyser wycofuje się, daje bohaterom zaistnieć, to nagle sztuczne ramy, przejaskrawione zachowania, deklamacje rodem z desek teatru stają się soczewką wydobywającą z relacji pomiędzy dwójką bohaterów całą intensywność, czym zdobywał moją niepodzielną uwagę.
Jednak najbardziej spodobały mi się zdjęcia. Jest tu pełno ujęć, które chciałbym zatrzymać i zachować w postaci kadrów. Tym bardziej, że zarówno Philippe Tłokiński jak i Małgorzata Zajączkowska są jak żywiołaki: zmienni, trudni do uchwycenia, więc kiedy zastygają na chwilę, kiedy powstrzymują mimikę (w przypadku Tłokińskiego) lub przesadną grę ciałem (w przypadku Zajączkowskiej) stają się tak piękni, że trudno jest od nich oderwać wzrok.
"Noc Walpurgi" nie jest dziełem doskonałym. Ale większość usterek to w zasadzie drobnostki. Poza jedną – zakończeniem. Twórcy wybrali najgorsze z możliwych rozwiązań historii. Dokleili do intrygującej opowieści najbardziej wyświechtaną i najbardziej oczywistą kliszę. Niemal od samego początku właśnie takiego zakończenia się spodziewałem i dlatego bardzo, ale to bardzo liczyłem na to, że reżyser zakpi z moich oczekiwań, że prowadząc mnie dobrze wydeptanym szlakiem w ostatniej chwili skręci i zaserwuje coś bardziej oryginalnego. Niestety tak się nie stało.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz