Parabellum (2015)
Apokalipsa i kino minimalistyczne? Na pierwszy rzut oka może wydawać się, że jest to mieszanka niemożliwa. Lukas Valenta Rinner pokazał jednak, że w kinie nie ma rzeczy niemożliwych.
"Parabellum", zgodnie ze swoim tytułem, opowiada o ludziach szykujących się na wojnę. A ta jest już tuż tuż. Świat, jaki znamy rozpada się na naszych oczach. W miastach narasta chaos, przemoc, desperacja. Ci, którzy przeżyją, będą zdani wyłącznie na siebie. Dobrze jest więc nauczyć się sztuki przetrwania. I tak też robi grupa bohaterów.
Nauka przetrwania w postapokaliptycznym świecie przypomina gotowanie żaby. Nie wrzuca się delikwenta do wrzątku. Dlatego też uczestnicy szkolenia zaczynają w luksusowych warunkach, lecz z czasem będzie coraz ciężej. Nie wszyscy będą w stanie przetrwać narzucony reżim, choć może to świadomość, że nawet jeśli dotrwają do końca, to i tak wrócą do zmienionej rzeczywistości, sprawiła, że się poddali.
Rinner nie wyjaśnia natury katastrofy. Ba, nie można być pewnym, czy katastrofa w ogóle ma miejsce. Być może te wszystkie "znaki", jakie pojawiają się tu i ówdzie są jedynie reinterpretacją faktów lub też zwyczajnym zafałszowanie rzeczywistości. Każda odpowiedź jest możliwa, a to dlatego, że związki przyczynowo-skutkowe reżyser ograniczył do niezbędnego minimum. Oglądamy jedynie odpryski rzeczywistości. Ma to swoje zalety. Sprawia, że wykreowana przez Rinnera wizja wciąga i intryguje. Ale w przeciwieństwie do Lisandro Alonso czy Carlosa Reygadasa ("Parabellum" narzuca skojarzenia z "Cichymi światłami") mam wrażenie, że Rinner nie wychodzi poza ogólny koncept. Nie widzę w tym filmie głębszej myśli, czegoś, co uzasadniałoby i temat i formę. Zostaje więc tylko to niekonwencjonalne połączenie, które – jestem o tym święcie przekonany – znaczną część widzów wymęczy.
Ocena: 6
"Parabellum", zgodnie ze swoim tytułem, opowiada o ludziach szykujących się na wojnę. A ta jest już tuż tuż. Świat, jaki znamy rozpada się na naszych oczach. W miastach narasta chaos, przemoc, desperacja. Ci, którzy przeżyją, będą zdani wyłącznie na siebie. Dobrze jest więc nauczyć się sztuki przetrwania. I tak też robi grupa bohaterów.
Nauka przetrwania w postapokaliptycznym świecie przypomina gotowanie żaby. Nie wrzuca się delikwenta do wrzątku. Dlatego też uczestnicy szkolenia zaczynają w luksusowych warunkach, lecz z czasem będzie coraz ciężej. Nie wszyscy będą w stanie przetrwać narzucony reżim, choć może to świadomość, że nawet jeśli dotrwają do końca, to i tak wrócą do zmienionej rzeczywistości, sprawiła, że się poddali.
Rinner nie wyjaśnia natury katastrofy. Ba, nie można być pewnym, czy katastrofa w ogóle ma miejsce. Być może te wszystkie "znaki", jakie pojawiają się tu i ówdzie są jedynie reinterpretacją faktów lub też zwyczajnym zafałszowanie rzeczywistości. Każda odpowiedź jest możliwa, a to dlatego, że związki przyczynowo-skutkowe reżyser ograniczył do niezbędnego minimum. Oglądamy jedynie odpryski rzeczywistości. Ma to swoje zalety. Sprawia, że wykreowana przez Rinnera wizja wciąga i intryguje. Ale w przeciwieństwie do Lisandro Alonso czy Carlosa Reygadasa ("Parabellum" narzuca skojarzenia z "Cichymi światłami") mam wrażenie, że Rinner nie wychodzi poza ogólny koncept. Nie widzę w tym filmie głębszej myśli, czegoś, co uzasadniałoby i temat i formę. Zostaje więc tylko to niekonwencjonalne połączenie, które – jestem o tym święcie przekonany – znaczną część widzów wymęczy.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz