The Martian (2015)
"Prometeusz", "Adwokat", "Exodus" – co jeden to gorszy film. Dlatego też po "Marsjaninie" naprawdę niczego dobrego się nie spodziewałem. Zwiastun nie pomagał. Zapowiadał ckliwą bajeczkę o zaradnym Amerykaninie i całej masie zatroskanych postaci drugoplanowych, których zadanie polega na gapieniu się w ekrany telewizyjne i monitory. I rzeczywiście "Marsjanin" jest właśnie takim filmem. Ale – o dziwo – brzmi to gorzej niż wygląda.
W przeciwieństwie do trzech filmów wymienionych powyżej, "Marsjanina" daje się obejrzeć. Ba, nawet te wszystkie sceny gapienia się w monitory i absurdalna wszechstronność głównego bohatera, który niby jest botanikiem, a zachowuje się jakby miał doktoraty z fizyki termojądrowej i różniczkowania, nie irytują. Film Scotta jest jak gorzka pigułka, która została powleczona słodką warstewką ukrywająca to, co złe, dzięki czemu można ją połknąć bez krzywienia się.
Ale film nie wytrzymuje próby. Przy bliższej inspekcji niestety jego niedostatki są aż nadto widoczne. Razi przede wszystkim asekuracyjność reżysera. Przez "Marsjanina" przebija strach, że film mógłby okazać się kolejną klapą. W rezultacie zaprezentowano mi kastrata, który nie fałszuje, ale jednocześnie nie powala. "Marsjanin" to film nieznośnie przymilny, którego idea polega na tym, by nikogo nie zrazić, a nie na tym, by opowiedzieć fascynującą opowieść. To drugie Scott próbuje co prawda imitować niezłymi zdjęciami i bardzo wiarygodną wizją realiów funkcjonowania na Marsie czy w kosmosie. Ale to są chwyty, które łatwo daje się przejrzeć, ponieważ Scott korzysta z nich od 30 lat. I kiedy zostają zdemaskowane zostaje się z niczym, bo "Marsjanin" to historia mdła, bezpłciowa i wcale nie aż tak zajmująca, jak być powinna. Milion bohaterów sprawia wrażenie, że "Marsjanin" ma być manifestem poprawności politycznej i utopijnej idei zjednoczenia ponad narodowymi/rasowymi podziałami. Główny bohater sprowadzony zostaje do upgrade'owanej wersji MacGyvera, a jego dramat reprezentowany jest przez zarost, pożółkłe zęby i chudość ciała. Ja wiem, że to nie miało być nic więcej, jak tylko dobrze skrojona pulpa. Ale kiedyś Scott potrafił coś takiego kręcić z większą swobodą i nonszalancją (vide: "Sztorm").
Ocena: 6
W przeciwieństwie do trzech filmów wymienionych powyżej, "Marsjanina" daje się obejrzeć. Ba, nawet te wszystkie sceny gapienia się w monitory i absurdalna wszechstronność głównego bohatera, który niby jest botanikiem, a zachowuje się jakby miał doktoraty z fizyki termojądrowej i różniczkowania, nie irytują. Film Scotta jest jak gorzka pigułka, która została powleczona słodką warstewką ukrywająca to, co złe, dzięki czemu można ją połknąć bez krzywienia się.
Ale film nie wytrzymuje próby. Przy bliższej inspekcji niestety jego niedostatki są aż nadto widoczne. Razi przede wszystkim asekuracyjność reżysera. Przez "Marsjanina" przebija strach, że film mógłby okazać się kolejną klapą. W rezultacie zaprezentowano mi kastrata, który nie fałszuje, ale jednocześnie nie powala. "Marsjanin" to film nieznośnie przymilny, którego idea polega na tym, by nikogo nie zrazić, a nie na tym, by opowiedzieć fascynującą opowieść. To drugie Scott próbuje co prawda imitować niezłymi zdjęciami i bardzo wiarygodną wizją realiów funkcjonowania na Marsie czy w kosmosie. Ale to są chwyty, które łatwo daje się przejrzeć, ponieważ Scott korzysta z nich od 30 lat. I kiedy zostają zdemaskowane zostaje się z niczym, bo "Marsjanin" to historia mdła, bezpłciowa i wcale nie aż tak zajmująca, jak być powinna. Milion bohaterów sprawia wrażenie, że "Marsjanin" ma być manifestem poprawności politycznej i utopijnej idei zjednoczenia ponad narodowymi/rasowymi podziałami. Główny bohater sprowadzony zostaje do upgrade'owanej wersji MacGyvera, a jego dramat reprezentowany jest przez zarost, pożółkłe zęby i chudość ciała. Ja wiem, że to nie miało być nic więcej, jak tylko dobrze skrojona pulpa. Ale kiedyś Scott potrafił coś takiego kręcić z większą swobodą i nonszalancją (vide: "Sztorm").
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz