Brooklyn (2015)
Jeśli chodzi o książki, to czytam przede wszystkim fantastykę. Mam jednak kilku pisarzy głównego nurtu, których uwielbiam. Jednym z nich jest Colm Tóibín. Jego "Mistrz" i "The Story of the Night" należą do najlepszych powieści, jakie w życiu miałem okazję przeczytać. Na ich tle "Brooklyn" wypada słabiej, ale w porównaniu z dziełami innych pisarzy jest wciąż kawałem doskonałej literatury. Czego nie widać w filmowej ekranizacji.
Kinowy "Brooklyn" to bowiem historia mocno wygładzona i hojnie posypana cukrem. Gdybym nie znał literackiego pierwowzoru, pewnie bardziej bym się zachwycał. Crowley i Hornby stworzyli bowiem bardzo sprawnie grającą na emocjach widzów opowiastkę. Sympatyczni bohaterowie, przyjemny klimat i sporo, naprawdę sporo wzruszeń zapewni filmowi sukces. Niestety twórcy sprowadzili historię do poziomu romansu, problem imigracji spychając do roli scenografii i tła. Te uproszczenie przeszkadzają, ale tylko dlatego, że mam w pamięci, czym naprawdę był "Brooklyn". Miałem nieodparte wrażenie, że za dużo w fabule widać Hornby'ego, a za mało Tóibína. A twórczość tego pierwszego budzi u mnie mieszane uczucia. Osoby, które książki nie czytały, wolne będą od wiedzy o tym, co jeszcze mogło się w filmei znaleźć, a przez to będą mogły się cieszyć słodyczą opowieści bez skrępowania.
Plusem "Brooklynu" są niezłe kreacje aktorskie. Saoirse Ronan doskonale sprawdziła się w roli Ellis. Mocno zaskoczył mnie Emory Cohen jako Tony. Spisał się bezbłędnie w roli uroczego Włocha. Oglądając go łatwo przychodzi zrozumieć, dlaczego Ellis się w nim zakochała.
Ocena: 6
Ps. Najbardziej zdumiała mnie Emily Bett Rickards. Kojarzę ją jedynie z "Arrow", więc zdziwiłem się, kiedy tutaj okazało się, że jest kobietą masywną, górującą nad resztą żeńskiej obsady.
Kinowy "Brooklyn" to bowiem historia mocno wygładzona i hojnie posypana cukrem. Gdybym nie znał literackiego pierwowzoru, pewnie bardziej bym się zachwycał. Crowley i Hornby stworzyli bowiem bardzo sprawnie grającą na emocjach widzów opowiastkę. Sympatyczni bohaterowie, przyjemny klimat i sporo, naprawdę sporo wzruszeń zapewni filmowi sukces. Niestety twórcy sprowadzili historię do poziomu romansu, problem imigracji spychając do roli scenografii i tła. Te uproszczenie przeszkadzają, ale tylko dlatego, że mam w pamięci, czym naprawdę był "Brooklyn". Miałem nieodparte wrażenie, że za dużo w fabule widać Hornby'ego, a za mało Tóibína. A twórczość tego pierwszego budzi u mnie mieszane uczucia. Osoby, które książki nie czytały, wolne będą od wiedzy o tym, co jeszcze mogło się w filmei znaleźć, a przez to będą mogły się cieszyć słodyczą opowieści bez skrępowania.
Plusem "Brooklynu" są niezłe kreacje aktorskie. Saoirse Ronan doskonale sprawdziła się w roli Ellis. Mocno zaskoczył mnie Emory Cohen jako Tony. Spisał się bezbłędnie w roli uroczego Włocha. Oglądając go łatwo przychodzi zrozumieć, dlaczego Ellis się w nim zakochała.
Ocena: 6
Ps. Najbardziej zdumiała mnie Emily Bett Rickards. Kojarzę ją jedynie z "Arrow", więc zdziwiłem się, kiedy tutaj okazało się, że jest kobietą masywną, górującą nad resztą żeńskiej obsady.
"Kinowy "Brooklyn" to bowiem historia mocno wygładzona i hojnie posypana cukrem". Eee właśnie dlatego odpuściłem temat na Camerimage :)
OdpowiedzUsuńTo jest zarzut, ale tylko w porównaniu do książki. Natomiast samo w sobie wcale tak źle się nie ogląda. A sądząc po odgłosach, przynajmniej część sali pochlipywała tu i tam.
Usuń