Point Break (2015)
Trzynastka okazała się tym razem wyjątkowo pechowa. "Point Break" to bowiem 13. film, który widziałem w tym roku. I niestety jest to murowany faworyt do miana największego badziewia A.D. 2016.
"Point Break" jest filmem tylko w najbardziej dosłownym rozumieniu terminu "motion pictures" – zawiera po prostu ruchome obrazy. Do znalezienia sensu w "fabule" potrzebny byłby program typu SETI@home, a i tak w rezultacie padłoby tylko jedno rozwiązanie: brak śladów fabuły.
Nic się w tym filmie nie trzyma kupy. Niby są jakieś przestępstwa, ale istnieją one tylko w trzech momentach i służą wyłącznie prezentacji bohatera jako agenta FBI. Jest niby jakieś śledztwo, ale nie dość, że prowadzone jest bez składu i ładu, to jeszcze do niczego tak naprawdę nie prowadzi. Jest w końcu bohater, który tak naprawdę nie wiadomo co robi, bo z całą pewnością nie wykonuje poleceń, a mimo odbytego szkolenia zachowuje się też tak, jakby nic nie wiedział o pracy agenta w terenie. W fabule znalazło się nawet miejsce na wątki rodem z kina ekologicznie zaangażowanego i opowieści o sekcie z charyzmatycznym przywódcą. Może dałoby się to obejrzeć, gdyby twórcy podeszli do tematu na luzie. Niestety tutaj rządzi nieznośna powaga, która nie pozwala traktować "Point Break" jako filmu.
Skoro nie ma fabuły, to może są chociaż fajni bohaterowie? Nie tym razem. Tak grubą kreską zarysowanych postaci już dawno nie widziałem w kinie. A relacje między nimi są tak nieprawdopodobnie naciągane, że można się było obawiać, czy ekran nie pęknie pod ich wpływem. Nic nie można z tego zrozumieć, nie da się uwierzyć w to, co "dzieje się" między postaciami. "Point Break" to najbardziej nieudolna próba zbudowania "slashowej" relacji, jakiej kiedykolwiek byłem świadkiem. Nowy Bodhi i Utah nie będą Sherlockiem i Watsonem, Kirkiem i Spokiem.
Całość mogły więc uratować sekwencje akcji. Niestety miałem tę nieprzyjemność, że widziałem film w 3D, tymczasem całość nie została pomyślana jako widowisko trójwymiarowe. W związku z tym na niedoświetlonym ekranie nagrane z myślą o 2D sceny wyglądają mało atrakcyjnie. Do tego dochodzi aż za bardzo widoczny green screen i tanie efekty specjalne. Jeśli dodamy jeszcze fakt, że większość filmu stanowią sceny skopiowane z innych obrazów (nie zawsze udanych, vide "xXx"), to dostajemy potwora, na którego naprawdę szkoda czasu. Lepiej zobaczyć jakąś tanią produkcję Asylum, jest szansa, że będzie tak głupia, że aż zabawna. O "Point Break" nawet tego nie można powiedzieć.
Ocena: 1
"Point Break" jest filmem tylko w najbardziej dosłownym rozumieniu terminu "motion pictures" – zawiera po prostu ruchome obrazy. Do znalezienia sensu w "fabule" potrzebny byłby program typu SETI@home, a i tak w rezultacie padłoby tylko jedno rozwiązanie: brak śladów fabuły.
Nic się w tym filmie nie trzyma kupy. Niby są jakieś przestępstwa, ale istnieją one tylko w trzech momentach i służą wyłącznie prezentacji bohatera jako agenta FBI. Jest niby jakieś śledztwo, ale nie dość, że prowadzone jest bez składu i ładu, to jeszcze do niczego tak naprawdę nie prowadzi. Jest w końcu bohater, który tak naprawdę nie wiadomo co robi, bo z całą pewnością nie wykonuje poleceń, a mimo odbytego szkolenia zachowuje się też tak, jakby nic nie wiedział o pracy agenta w terenie. W fabule znalazło się nawet miejsce na wątki rodem z kina ekologicznie zaangażowanego i opowieści o sekcie z charyzmatycznym przywódcą. Może dałoby się to obejrzeć, gdyby twórcy podeszli do tematu na luzie. Niestety tutaj rządzi nieznośna powaga, która nie pozwala traktować "Point Break" jako filmu.
Skoro nie ma fabuły, to może są chociaż fajni bohaterowie? Nie tym razem. Tak grubą kreską zarysowanych postaci już dawno nie widziałem w kinie. A relacje między nimi są tak nieprawdopodobnie naciągane, że można się było obawiać, czy ekran nie pęknie pod ich wpływem. Nic nie można z tego zrozumieć, nie da się uwierzyć w to, co "dzieje się" między postaciami. "Point Break" to najbardziej nieudolna próba zbudowania "slashowej" relacji, jakiej kiedykolwiek byłem świadkiem. Nowy Bodhi i Utah nie będą Sherlockiem i Watsonem, Kirkiem i Spokiem.
Całość mogły więc uratować sekwencje akcji. Niestety miałem tę nieprzyjemność, że widziałem film w 3D, tymczasem całość nie została pomyślana jako widowisko trójwymiarowe. W związku z tym na niedoświetlonym ekranie nagrane z myślą o 2D sceny wyglądają mało atrakcyjnie. Do tego dochodzi aż za bardzo widoczny green screen i tanie efekty specjalne. Jeśli dodamy jeszcze fakt, że większość filmu stanowią sceny skopiowane z innych obrazów (nie zawsze udanych, vide "xXx"), to dostajemy potwora, na którego naprawdę szkoda czasu. Lepiej zobaczyć jakąś tanią produkcję Asylum, jest szansa, że będzie tak głupia, że aż zabawna. O "Point Break" nawet tego nie można powiedzieć.
Ocena: 1
"Lepiej zobaczyć jakąś tanią produkcję Asylum, jest szansa, że będzie tak głupia, że aż zabawna." Powinieneś napisać, że lepiej powrócić do korzeni i zobaczyć jaka była chemia pomiędzy bohaterami "Point Break" z 1991 roku. Jeżeli ktoś nie zna. Mniemam, że mamy sporo czytelników, których trzeba uświadamiać chociażby dlatego, że nie mieli okazji zobaczyć z racji wieku. Ile werwy w pościgach i jaaaaki finał! Tutaj widzę, że chyba z połowę kasy to otrzymają za damski ch od fanów starego filmu, którzy będą chcieli zobaczyć, czy twórcy zaimplementowali COKOLWIEK od ich ukochanego obrazu.
OdpowiedzUsuńRacja, ale stary "Point Break" to film z zupełnie innej półki, tymczasem Asylum przynajmniej jeśli chodzi o sensowność fabuły daleko nie odbiega od tego czegoś.
Usuń