The Last of Robin Hood (2013)
Szkoda, że "The Last of Robin Hood" jest ostatnim filmem pary Glatzer & Westmoreland. Mam do ich twórczości spory sentyment od czasu "Fluffera", a przede wszystkim za sprawą "Quinceañera". Nigdy nie zeszli poniżej poziomu przyzwoitości, ale mam wrażenie, że nie zrealizowali swojego potencjału.
Widać to wyraźnie w tym filmie. To dobra rzecz, sprawnie zrealizowana. Ale historia jest ciekawsza od tego, co reżyserzy zrobili. Opowieść o ostatniej miłości Errola Flynna do Beverly Aadland, dodajmy: miłości pedofilskiej, bo dziewczyna była mocno niepełnoletnia, to kawał fantastycznego materiału na film. Problem w tym, że twórcy obchodzą się z nim jak ze zgniłym jajkiem, ledwo go szturchając, obawiając się smrodu, jaki mógłby się roznieść.
Dlatego też postać matki Beverly budzi zainteresowanie wyłącznie dlatego, że Susan Sarandon świetnie ją zagrała. Ale całe to niespełnione artystyczne marzenie, zgorzknienie i samooszukiwanie pozostaje na poziomie wyjaśnień z podręcznika do psychologii z pierwszego roku. Może i jest właściwe i zasadne, ale zarazem bardzo suche i bezpłciowe. Jeszcze gorzej ma się sytuacja z Flynnem. Twórcy nie wykorzystali ambiwalencji, jaką widać w zachowaniu gwiazdora. Niby zakochany jest w Beverly po uszy, a jednak miłość ta wydaje się być jeszcze większym katalizatorem destrukcyjnych zachowań. Dlaczego? Na to i wiele podobnych pytań nie znajdziemy odpowiedzi. Ba, twórcy robią wszystko, żeby w ogóle tych pytań nie zadawać.
Zostaje więc tak naprawdę forma, która jest niezła. Lepsza niż w przypadku "Sekretu ich oczu". Tu przynajmniej udało się twórcom wykrzesać trochę emocji i w uczucia pokazane na ekranie można było uwierzyć. Ale zagadka związku Flynna z Aadland pozostała nierozwiązana.
Ocena: 6
Widać to wyraźnie w tym filmie. To dobra rzecz, sprawnie zrealizowana. Ale historia jest ciekawsza od tego, co reżyserzy zrobili. Opowieść o ostatniej miłości Errola Flynna do Beverly Aadland, dodajmy: miłości pedofilskiej, bo dziewczyna była mocno niepełnoletnia, to kawał fantastycznego materiału na film. Problem w tym, że twórcy obchodzą się z nim jak ze zgniłym jajkiem, ledwo go szturchając, obawiając się smrodu, jaki mógłby się roznieść.
Dlatego też postać matki Beverly budzi zainteresowanie wyłącznie dlatego, że Susan Sarandon świetnie ją zagrała. Ale całe to niespełnione artystyczne marzenie, zgorzknienie i samooszukiwanie pozostaje na poziomie wyjaśnień z podręcznika do psychologii z pierwszego roku. Może i jest właściwe i zasadne, ale zarazem bardzo suche i bezpłciowe. Jeszcze gorzej ma się sytuacja z Flynnem. Twórcy nie wykorzystali ambiwalencji, jaką widać w zachowaniu gwiazdora. Niby zakochany jest w Beverly po uszy, a jednak miłość ta wydaje się być jeszcze większym katalizatorem destrukcyjnych zachowań. Dlaczego? Na to i wiele podobnych pytań nie znajdziemy odpowiedzi. Ba, twórcy robią wszystko, żeby w ogóle tych pytań nie zadawać.
Zostaje więc tak naprawdę forma, która jest niezła. Lepsza niż w przypadku "Sekretu ich oczu". Tu przynajmniej udało się twórcom wykrzesać trochę emocji i w uczucia pokazane na ekranie można było uwierzyć. Ale zagadka związku Flynna z Aadland pozostała nierozwiązana.
Ocena: 6
Komentarze
Prześlij komentarz