Thérèse Desqueyroux (2012)
Wolność to jedna z tych idei, które wielu widziałoby jako prawo uniwersalne. Kiedy naród jest zniewolony, walka wyzwoleńcza staje się powinnością każdego. Ten, kto tego nie czyni, nie jest pełnoprawnym człowiekiem, to zdrajca i kolaboranta. Jednak jasne granice przestają takimi być, kiedy zejdziemy na poziom jednostek. Nagle walka o wolność przestaje być moralnie jednoznaczna. Zwłaszcza kiedy ciemiężyciela nie można oczernić.
Tak jest w przypadku Teresy Larroque, później Desqueyroux. Za młodu była typową przedstawicielką swojej klasy: przedkładała pragmatyzm i status społeczno-materialny nad uczucia. Ale kiedy jej najbliższa przyjaciółka zakochała się, wydarzenie to okazało się kroplą, która przepełniła czarę goryczy, której istnienie Teresa dotąd skutecznie ignorowała. Nagle przebudziła się. Odkryła, że wygoda, którą uznawała za podstawę jej życia, jest złotą klatką, a ona nie jest w pełni sobą, lecz aktorką we własnym życiu. Marzyła, by rozpostrzeć skrzydła, choć nie wiedziała do końca w jakim celu. Ale to właśnie owa niewiadoma była kwintesencją jej pragnienia. Życie, które pędziła u boku męża, było pozbawione niewiadomych... z wyjątkiem ataków żywiołów.
I tak Teresa dusiła się w życiu i małżeństwie, które jeszcze nie tak dawno uważała za spełnienie marzeń. A mąż, który na swój sposób ją kochał i którego ona też mogłaby pokochać, gdyby nie to natrętne pragnienie wolności, stał się jej wrogiem, ciemiężycielem, ofiarą i katem. Jej czynów nie sposób jednoznacznie ocenić. Podobnie jak i postawy męża. Oboje byli ofiarami okoliczności. Różnica polega na tym, że on pogodził się z tą sytuacją, a ona niestety nie.
"Teresa Desqueyroux" pozytywnie mnie zaskoczyła. Głównie przez to, jak skrycie podbiła moje serce. Reżyser sprawnie zamydlił mi oczy. Film bowiem w swojej formie pozostaje bardzo typową kostiumową ekranizacją. I na początku jego oglądania nie spodziewałem się po nim niczego więcej, jak tylko przeciętności. Ale im dłużej trwał film, tym bardziej mi się podobał. Subtelnie, powoli i cierpliwie reżyser doprowadził do sytuacji, w której ze zwyczajnej formy wydobyły się intrygujące koncepcje i spostrzeżenia. Wielkim wsparciem dla Claude'a Millera była główna para aktorów: Audrey Tautou i Gilles Lellouche. Zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy wszyscy porzucili pozory, ich gra jest wyśmienita i doskonale potrafili przekazać skomplikowaną relację łączącą Teresę i Bernarda. Nie tylko słowem, ale również gestem i mimiką.
Ocena: 7
Tak jest w przypadku Teresy Larroque, później Desqueyroux. Za młodu była typową przedstawicielką swojej klasy: przedkładała pragmatyzm i status społeczno-materialny nad uczucia. Ale kiedy jej najbliższa przyjaciółka zakochała się, wydarzenie to okazało się kroplą, która przepełniła czarę goryczy, której istnienie Teresa dotąd skutecznie ignorowała. Nagle przebudziła się. Odkryła, że wygoda, którą uznawała za podstawę jej życia, jest złotą klatką, a ona nie jest w pełni sobą, lecz aktorką we własnym życiu. Marzyła, by rozpostrzeć skrzydła, choć nie wiedziała do końca w jakim celu. Ale to właśnie owa niewiadoma była kwintesencją jej pragnienia. Życie, które pędziła u boku męża, było pozbawione niewiadomych... z wyjątkiem ataków żywiołów.
I tak Teresa dusiła się w życiu i małżeństwie, które jeszcze nie tak dawno uważała za spełnienie marzeń. A mąż, który na swój sposób ją kochał i którego ona też mogłaby pokochać, gdyby nie to natrętne pragnienie wolności, stał się jej wrogiem, ciemiężycielem, ofiarą i katem. Jej czynów nie sposób jednoznacznie ocenić. Podobnie jak i postawy męża. Oboje byli ofiarami okoliczności. Różnica polega na tym, że on pogodził się z tą sytuacją, a ona niestety nie.
"Teresa Desqueyroux" pozytywnie mnie zaskoczyła. Głównie przez to, jak skrycie podbiła moje serce. Reżyser sprawnie zamydlił mi oczy. Film bowiem w swojej formie pozostaje bardzo typową kostiumową ekranizacją. I na początku jego oglądania nie spodziewałem się po nim niczego więcej, jak tylko przeciętności. Ale im dłużej trwał film, tym bardziej mi się podobał. Subtelnie, powoli i cierpliwie reżyser doprowadził do sytuacji, w której ze zwyczajnej formy wydobyły się intrygujące koncepcje i spostrzeżenia. Wielkim wsparciem dla Claude'a Millera była główna para aktorów: Audrey Tautou i Gilles Lellouche. Zwłaszcza w drugiej połowie, kiedy wszyscy porzucili pozory, ich gra jest wyśmienita i doskonale potrafili przekazać skomplikowaną relację łączącą Teresę i Bernarda. Nie tylko słowem, ale również gestem i mimiką.
Ocena: 7
Komentarze
Prześlij komentarz