The Finest Hours (2016)
Hollywood naprawdę powinno przejść pogłębiony kurs dyscypliny. "Czas próby" to kolejna ofiara niemożności twórców z Fabryki Snów do zdecydowania się, jaką chcą opowiedzieć historię, więc próbują w jednym filmie wcisnąć wszystko, co akurat przyszło im do głowy. W efekcie na nic nie starcza czasu, poszczególne wątki są potraktowane powierzchownie, bohaterowie pozostają jednowymiarowymi pajacykami, a atrakcyjne sceny wydają się być efektem przypadkowym a nie rezultatem zamierzonego działania.
To, co znalazło się w filmie Craiga Gillespiego, spokojnie wystarczyłoby do "nakarmienia" trzech pełnometrażowych produkcji. Bohaterem pierwszej historii jest cichy służbista Bernie, którego poziom asertywności bliski jest zeru. Zostaje on postawiony w sytuacji podbramkowej i w końcu będzie mógł wykazać się pełnią swego potencjału (który zdaje się bazować nie na wiedzy czy umiejętnościach lecz na intuicji). Bohaterem drugiej historii jest równie niepozorny i mało asertywny Ray Sybert. Jednak w przeciwieństwie do Berniego on jest pełnokrwistym pragmatykiem, który szansę przetrwania zawdzięcza wiedzy, umiejętnościom i doświadczeniu.
Każdy z nich mógł się stać osią poruszającej fabuły. Bernie mógł być protagonistą dramatycznej historii skromnej wyprawy łodzi straży przybrzeżnej, która walczy z żywiołem i przeciwnościami losu, by uratować tych, którzy nie mogą liczyć na nikogo innego. Ray z kolei mógł być bohaterem heroicznej batalii o przetrwanie prowadzonej z żywiołem, martwą naturą oraz przerażonymi ludźmi, którzy zaślepieni strachem gotowi są popełnić największą głupotę. Trudniejsze, ale też możliwe, byłoby zbudowanie na bazie tych dwóch postaci komplementarnej historii pokazującej dwie strony medalu.
Ale "Czas próby" ma jeszcze jedną opowieść: o twardej, pewnej siebie, niezależnej kobiecie, która musi zaakceptować to, że nie nad wszystkim będzie mieć kontrolę. Ta historia oddzielnie też mogła być niezwykle interesująca. Jednak wszystkie trzy na raz kompletnie się nie sprawdzają. Wątki traktowane są po łebkach i fascynująca skądinąd prawdziwa historia zmieniła się w zaskakująco nudny film. Nawet żywioł oceanu nie robi takiego wrażenia, jakie powinien. Sceny, które zaciekawiły mnie, na których wstrzymałem oddech, mogę policzyć na palcach jednej ręki.
Nie jestem też do końca przekonany do obsady. O ile Casey Affleck po raz kolejny zagrał solidnie, o tyle Chris Pine jest mdłym wymoczkiem. Jako Bernie potwierdza tylko, że nie czuje bohaterów bez skazy. A granie wzruszających momentów zupełnie mu nie wychodzi. Zdecydowanie bardziej podoba mi się w rolach dziwaków i ekscentryków (vide "Stretch" lub "Wet Hot American Summer: First Day of Camp").
Ocena: 5
To, co znalazło się w filmie Craiga Gillespiego, spokojnie wystarczyłoby do "nakarmienia" trzech pełnometrażowych produkcji. Bohaterem pierwszej historii jest cichy służbista Bernie, którego poziom asertywności bliski jest zeru. Zostaje on postawiony w sytuacji podbramkowej i w końcu będzie mógł wykazać się pełnią swego potencjału (który zdaje się bazować nie na wiedzy czy umiejętnościach lecz na intuicji). Bohaterem drugiej historii jest równie niepozorny i mało asertywny Ray Sybert. Jednak w przeciwieństwie do Berniego on jest pełnokrwistym pragmatykiem, który szansę przetrwania zawdzięcza wiedzy, umiejętnościom i doświadczeniu.
Każdy z nich mógł się stać osią poruszającej fabuły. Bernie mógł być protagonistą dramatycznej historii skromnej wyprawy łodzi straży przybrzeżnej, która walczy z żywiołem i przeciwnościami losu, by uratować tych, którzy nie mogą liczyć na nikogo innego. Ray z kolei mógł być bohaterem heroicznej batalii o przetrwanie prowadzonej z żywiołem, martwą naturą oraz przerażonymi ludźmi, którzy zaślepieni strachem gotowi są popełnić największą głupotę. Trudniejsze, ale też możliwe, byłoby zbudowanie na bazie tych dwóch postaci komplementarnej historii pokazującej dwie strony medalu.
Ale "Czas próby" ma jeszcze jedną opowieść: o twardej, pewnej siebie, niezależnej kobiecie, która musi zaakceptować to, że nie nad wszystkim będzie mieć kontrolę. Ta historia oddzielnie też mogła być niezwykle interesująca. Jednak wszystkie trzy na raz kompletnie się nie sprawdzają. Wątki traktowane są po łebkach i fascynująca skądinąd prawdziwa historia zmieniła się w zaskakująco nudny film. Nawet żywioł oceanu nie robi takiego wrażenia, jakie powinien. Sceny, które zaciekawiły mnie, na których wstrzymałem oddech, mogę policzyć na palcach jednej ręki.
Nie jestem też do końca przekonany do obsady. O ile Casey Affleck po raz kolejny zagrał solidnie, o tyle Chris Pine jest mdłym wymoczkiem. Jako Bernie potwierdza tylko, że nie czuje bohaterów bez skazy. A granie wzruszających momentów zupełnie mu nie wychodzi. Zdecydowanie bardziej podoba mi się w rolach dziwaków i ekscentryków (vide "Stretch" lub "Wet Hot American Summer: First Day of Camp").
Ocena: 5
Komentarze
Prześlij komentarz